Polscy pisarze nie mają łatwo. Książki twórców naszego kraju nie sprzedają się tak szybko jak te, które przebywają długą drogę zza granicy, aby w końcu po przetłumaczeniu trafić na półki naszych księgarni. Czemu tak jest, że swoim gardzimy, a cudze cenimy? Nikt chyba nie zna racjonalnej odpowiedzi na to pytanie, a szkoda, bo po książki polskich autorów coraz rzadziej sięgamy.
"Defekt pamięci", wraz z swoim twórcą Krzysztofem Bieleckim, również przeszedł długą drogę. Szlak, którym kroczy książka jest nadal trudny, bo przez przeszkody, które się na nim pojawiają autor musi przejść sam. Bez wielkich funduszy, bez pomocy wpływowych ludzi, bez wielkiego wydawnictwa. Ale przecież tak zaczynają Ci wielcy, nieprawdaż? W tej recenzji będę starała się przybliżyć czytającym moje recenzje osobom "Defekt pamięci" z nadzieją, że być może do książki przekonam przynajmniej parę z nich.
Ludzi piszących na świecie są setki tysięcy. Niektórzy marzą o zostaniu sławnymi mistrzami pióra, setkach czytelników i milionach zarobionych pieniędzy, a inni z czasem rezygnują. Pozostawiając marzenia w oddali skupiają się na czymś innym. Co się jednak dzieje w momencie, kiedy nie możesz przestać pisać, nie zależnie od tego, czy jesteś dobry, czy kiepski lub czy to kochasz, czy nienawidzisz? Wtedy czytający cię ludzie, zarobione pieniądze, napisane strony, to tylko cyfry. Bo wiesz, że jeżeli spod twoich rąk jutro nie powstanie nowy tekst, następny dzień może już nie nadejść.
Kool Autobee ma właśnie problem tego typu. Mężczyzna podejrzewa, że straszne w skutkach wypadki, które w ostatnich chwilach nawiedziły świat, to jego wina. Od momentu kiedy to pojął, musi godzić swoje codzienne życie z powstrzymywaniem świata od zagłady, właśnie poprzez pisanie. Jednak ustalone przez niego intrygi powoli biorą górę nad jego życiem i starają się nim całym zawładnąć.