poniedziałek, 3 czerwca 2019

"Summoner: Księga Pierwsza. Początek" - Taran Matharu

"Summoner: Księga Pierwsza. Początek" to pierwsza część serii, zapoczątkowanej przez debiutującego pisarza Tarana Matharu. Dołącz do świata magii i poznaj jedną z najbardziej wciągających powieści fantasty ostatnich lat. Chociaż, może lepiej tego nie rób?

Taran Matharu - urodził się w Londynie. Od dziecka uwielbiał czytać i wymyślać historie. Spisał pierwszą, jak miał dziewięć lat. Ukończył z wyróżnieniem studia na wydziale zarządzania, ale nie podjął pracy w zawodzie. Postanowił odbyć staż w jednym z najbardziej prestiżowych wydawnictw Wielkiej Brytanii, Penguin Random House. Taran Matharu każdą wolną chwilę przeznacza na podróże, w tym na spotkania z czytelnikami. W 2018 roku gościł także w Polsce.

Tomasz Sobczak – polski aktor teatralny, telewizyjny i filmowy, reżyser teatralny. W 1994 roku zadebiutował w przedstawieniu na profesjonalnej scenie w Centrum Sztuki przy Teatrze Dramatycznym w Legnicy, z którym był związany do 2000 roku, jak zdał pomyślnie egzamin eksternistyczny aktorski. Występował także w teatrach: im. Heleny Modrzejewskiej w Legnicy, Centrum Kultury Teatr w Grudziądzu, im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu, Grupa Artystyczna Ad Spectotores we Wrocławiu i Łaźnia Nowa w Krakowie. Użycza głosu ulubionym bohaterom młodzieżowej serii książek "Zwiadowcy", jak również "Drużyna", pióra Johna Flanagana.

Imperium grozi niebezpieczeństwo.

Żądne krwi hordy orków wypowiadają wojnę jego mieszkańcom. Dostrzegając zagrożenie, Elfy z północy zawiązują niełatwy sojusz z mieszkańcami Imperium. Nawet będące w sporze z ludźmi krasnoludy przyłączają się do walki.

Trzy rasy łączą siły w wojnie z bezlitosnymi orkami. Przeciwnicy przywołują okrutne demony i przechylają szalę zwycięstwa na swoją stronę. Ostatnią nadzieją na wygraną jest Akademia Volcanów, gdzie szlachetnie urodzeni uczą się sztuki przywoływania demonów. Właśnie tam początkujący zaklinacze, księżniczka Elfów, przepełniony goryczą krasnolud i Fletcher, zwykły śmiertelnik z tajemniczą przeszłością nawiązują przyjaźń, która może odmienić losy Imperium. Niebawem staną oko w oko z niewyobrażalnym złem…


Historia o przygodach Fletchera i jego demona Ignatiusa trafiła do naszego kraju za sprawą zachęcającego marketingu, jaki przykuł uwagę wydawnictwa. Wówczas, Ewa Holewińska i Anna Pawłowicz, jeszcze pełne sceptycyzmu, sięgnęły po tekst. I wiecie co? Czekała na nie miła niespodzianka. Już po lekturze pierwszych stron wiedziały, że wreszcie, po latach, znalazła się powieść na miarę ukochanych "Zwiadowców, autorstwa Johna Flanagana. Strona za stroną, rozdział za rozdziałem, ogarniała je coraz większa euforia. Nie mogąc się oderwać od historii, coraz bardziej przywiązywały się do bohaterów, aż dotarły do ostatniego zdania z książki, uświadamiając sobie, że na drugi tom muszą jeszcze poczekać. Po lekturze żadna z nich nie mogła przestać myśleć o odważnym młodzieńcu, pięknej elfce i mądrym krasnoludzie, przedziwnych, wspaniałych demonach z Eteru, wrednych spiskujących arystokratach z Hominum i przerażających orkach. Jak zapewniają w swojej przedmowie, te słowa, to najprawdziwsza prawda. Nie ma w nich żadnego marketingowego zagrania. Jednakże mnie trudno jest dostrzec inne usprawiedliwienie dla posługiwania się takimi słowami, względem tak źle napisanej książki.

Fletcher to mieszkaniec niewielkiej wsi, która handluje futrami zwierząt. Wbrew swemu imieniu, które oznacza rzemieślnika zajmującego się tworzeniem strzał, nie lubi tracić czasu na ich przygotowywanie. Woli zajęcia, jakie zleca mu Berdon. Podoba mu się praca kowala. Dawno temu przypadł mu do gustu panujący w kuźni żar. Potrafi też rozkoszować się bólem mięśni po całodziennym trudzie. Ponadto, chłopak odczuwa do swojego mentora głęboką wdzięczność, ponieważ zaledwie on z całej wsi zechciał go przygarnąć. Jak go znalazł, niczego przy sobie nie miał. Pojawił się w śniegu przed bramą wsi, wniebogłosy płaczące, nagie niemowlę. Egoistyczni bogacze nie chcieli się nim zająć, a biedniejszych wieśniaków nie było na to stać. Szczególnie że trwała ciężka zima. Ostatecznie malca przyjął do siebie Berdon. Od tamtego czasu, razem tworzą dziwną parę. Szorstki, jednak dobroduszny, samotny mężczyzna i jego zamknięty w sobie uczeń. Mimo to, w niezrozumiały sposób, świetnie się dopełniają. Pewnego dnia, na skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności, a także wrodzonej dobroci i braku uprzedzeń, Fletcher wchodzi w posiadanie tajemniczego zwoju. Za jego sprawą, udaje mu się przywołać demona prosto z czeluści eteru. Dokładnie, istotę rozmiarów fretki, która ma małe podobnie gibkie, smukłe ciało i długie nogi, które sprawiają, że nie musi pełzać ruchami jaszczurki. Znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że potrafi sadzić susy długie jak skoki górskich wilków. Gładka skóra mieni się bordowym odcieniem dobrego wina. Stworzenie przygląda się światu dużymi, okrągłymi oczami, kojarzącymi się ze ślepiami sowy. Tęczówki barwy nieoszlifowanego bursztynu pobłyskują przenikliwą inteligencją. Demon nie ma kłów, ani nawet zębów. Jego mordkę, zwieńcza ostra końcówka, przywodząca na myśl rogowy dziób wodnego żółwia. Dodatkowo ma ogon, zakończony ostrym i wąskim kolcem, przypominającym grot z kości jelenia. Na skutek mniej przyjemnych zdarzeń, niż przywołanie Ignatiusa, chłopak musi opuścić swoją wioskę. Udaje się do Akademii Vocanów, a tam zaprzyjaźnia się z Othello i Sylvą. Othello ma ciemnorudą brodę i mocną, krępą sylwetkę. Jego demon, golem, przypomina kształtem ludzkie dziecko. Stworzenie jest zaledwie trochę bardziej przysadziste i muskularne. Ramiona i nogi pokrywają mu grube węzły mięśni. Najbardziej fascynująca jest faktura jego ciała. Wygląda jak stworzona z kamienia. Dodatkowe wrażenie wzmagają pokrywające ją gdzieniegdzie plamy mchu i porostów. Dłonie stwora przypominają jednopalczaste rękawice. Gruby przeciwstawny kciuk, zapewnia im mocny chwyt. Każdemu ruchowi demona towarzyszy głośny chrobot. Sylva, to córka wodza elfów. Charakteryzuje się zadziwiającą odwagą. To dziewczyna, która porzuciła dom i kraj, w celu wzięcia udziału w cudzej wojnie u boku ludzi, po jakich nie mogła się spodziewać przyjaznych uczuć. Początkowo, traktująca ich z impertynencją elfka, naprawdę jest rozsądna i sprawiedliwa. Jej demon, o imieniu Sariel, posiada wielkość drobnego konika. Jednakże, zamiast czarnego skołtunionego owłosienia, ma sierść jasną i błyszczącą niczym loki dam. Jest przepiękna, ale też niebezpieczna. Razem stawią czoła wielu niebezpieczeństwom, ale najpierw muszą przeciwstawić się nierówności, która ma miejsce w Akademii Vocanów.

Obecną wojnę zapoczątkowało królestwo należące do ludzi. Ścinali oni drzewa południowych lasów, jakich drewno miało napędzić nabierającą od niedawna rozmachu rewolucję przemysłową, zabierając ziemie orkom. Do pierwszych starć zbrojnych doszło siedem lat temu, a wciąż nic nie zwiastuje końca konfliktu. Starsi pamiętają opowieści swoich ojców, z czasów jak orkowie niszczyli ich wsie, mordowali pobratymców, a obcięte głowy wojowników zabierali jako trofea. I choć wróg jest jeden, to ludzie, elfowie i krasnoludy, nie potrafią zjednać swoich sił w walce przeciwko nim. Niektórzy wszystko rozumieją, wiedzą, że sojusz z ludźmi i wspólna walka na południu utrzyma orków z dala od ich domów. Inni twierdzą, że orkowie im nie zagrażają, nawet jeśli królestwo ludzi upadnie.

Najczęściej problemem debiutującego autora, okazuje się niedopracowana fabuła, nie najlepiej skonstruowane postacie, albo świat powieści. Czasami, zawodzi samo pióro początkującego pisarza. Jednakże, jeżeli chodzi o "Summoner: Księgę Pierwszą. Początek", autorstwa Tarana Matharu, to nie one sprawiają najwięcej zawodu. Kłopotem powieści nie jest też brak koncepcji na historię, ale jej przysadzistość. Co więcej, duża część błędów, które się pojawiają w książce, powstała na skutek niedbalstwa lub błahego podejście do konsumenta. Początkowo fabuła powieści sprawia wrażenie całkiem prostej i przyjemnej. Oto młodzieniec o imieniu Fletcher, mieszkaniec niewielkiej wsi, dodatkowo sierota z tajemniczą przeszłością, zostaje właścicielem szczególnego demona. Potem konstrukcja powieści nieco się komplikuje. Wiele zachowań przewodniego bohatera, pozostaje bez racjonalnego uzasadnienia. Na przykład, wchodząc w posiadanie tajemniczego zwoju, postanawia go sprawdzić, przez co przywołuje Ignatiusa. Po co to robi? To pierwsze zagadnienie, na które trudno odpowiedzieć. Sam bohater też zdaje się ostatecznie nie mieć świadomości swoich działań. Niedługo później, wskutek szeregu niefortunnych zdarzeń, musi opuścić dom. Podczas swojej wędrówki dostaje się do miejsca, w jakim może szkolić się we władaniu czarami, ale też nawiązać więź ze swoim szczególnym druhem. Od tego momentu, historia rozpoczyna się rozkręcać. I w sumie powieści młodzieżowej, na dodatek debiutującego autora można wiele przebaczyć. Jednakże Fletcher miota się jak dziecko we mgle. Niczego nie zawdzięcza sobie ani też niczemu nie jest winien. Postacie, które spotyka na swojej drodze, całkowicie odmieniają los młodzieńca, albo chcą jego śmierci. Nierzadko z początku mu pomagają, a chwilę później chcą zabić. Ponieważ właśnie takie dziwne podejście, preferują mieszkańcy Hominum. Notabene, uniwersum, jakie nakreślił Taran Matharu, to strasznie porąbane miejsce. Jak można się z czasem przekonać, najniżej urodzona osoba ma więcej do powiedzenia, niż monarcha. Nawet w Corcillum, mieście, które znajduje się niedaleko Akademii Vocanów, uczniowie nie mogą czuć się bezpieczni. Na własnej skórze przekonuje się o tym pewna elfka, którą ludzie mało co nie skracają o głowę, podczas pierwszego opuszczenia murów Akademii Vocanów. Hominum to też królestwo, w jakim zaledwie po dwóch latach nabierania doświadczenia, można zostać oficerem. Kogoś jeszcze zaskakuje to, że ludzie przegrywają wojnę? Jeśli te walki można nią nazwać, bo jak potem się okazuje, to nie rozgorzały one jeszcze na dobre. Na skutek takich przeciwstawności i niedorzeczności, opowieść traci na rzetelności. Zrozumiałe jest dla mnie, że pisarz chciał nacechować swoją historię złem, które bierze się z nietolerancji, braku zrozumienia i wojen, ale przesadził. Ponadto, przybliżcie sobie scenę, w jakiej bohaterowie, chroniąc się przed deszczem, chowają się w szopie, a następnie rozpalają w niej ognisko, w celu ogrzania się i upieczenia posiłku. I nie, to nie jest ich ostatnia wieczerza. Twórca, jaki szanuje swojego odbiorcę, nie podchodzi do niego z takim lekceważeniem. Mimo to wiecie, co jest najgorsze w tej książce? Mianowicie, że samo pióro Tarana Matharu, wcale nie prezentuje się źle. Znakomicie też nie, ale jest znośne. Jednakże nikt nie spędza czasu, zapoznając się z powieścią, w celu napawania się kunsztem pisarskim początkującego pisarza. Nie ma więc sensu się nad nim rozwodzić. Możliwe, że w przyszłości, będzie nam dane przeczytać lepsze dzieło tego autora.

Udział Tomasza Sobczaka w audiobooku to nie przypadek. Aktor pracował także podczas powstawania audiobooków na postawie książek Johna Flanagana. Obsadzenie Tomasza Sobczaka to zaledwie jedna dobra rzecz, jaka spotkała to dzieło. Mężczyzna ma delikatną, wręcz młodzieńczą tonację głosu. Idealnie pasuje do historii, w której przewodnia postać to nastoletni chłopak. Inni bohaterowie też nie cierpią z jego powodu. Jednakże niezależnie od tego, jak bardzo stara się podnieś poziom dzieła, to tej książce nic nie jest w stanie pomóc. Cóż, pozostaje zaledwie współczuć aktorowi.

Książka początkowo ukazała się na w wattpadzie, i tam też miała pozostać. Porównywanie jej do "Zwiadowców, to dla Johna Flanagana cios poniżej pasa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz