środa, 1 lutego 2012

"Saga Asgard: Thor" - Wolfgang Hohlbein

Wiecznie niekończące się tułaczki i ucieczki, to wcale nie nowość dla bohaterów współczesnej fantastyki. Praktycznie co drugi pisarz umieszcza wymyślonego przez siebie bohatera w podobnej sytuacji. Wolfgang Hohlbein nie jest wyjątkiem. W jego powieści, tytułowy Thor również ucieka przed swoim przeznaczeniem. Od innych różni go jednak to, że on nie robi nic innego prócz uciekania i ukrywania się, i tak przez całą książkę. 

Thor - nazwany tak przez ludzi, nie siebie samego - budzi się w na otwartej przestrzeni, wśród gór, gdzie oprócz wszem otaczającego go śniegu, trwa na dodatek zamieć. Mężczyzna nie pamięta nic z swojej przeszłości. Nie wie również kim jest i jak się znalazł w miejscu swojego przebudzenia. Walcząc o życie napotyka napadniętą przez wilki rodzinę. Staczając z bestiami walkę, którą by najprawdopodobniej przegrał, gdyby nie ich dziwne zachowanie, ratuje życie Urd, jej ciężko rannemu mężowi oraz ich dwójce dzieci. Od tego momentu rodzina, wraz z nim samym, stara się przeżyć. Nie jest to łatwe zadanie, szczególnie, że ich tropem podążają dziwni opancerzeni złotym rynsztunkiem żołnierze. Wszystko wskazuje, że znają Thora i to o niego im chodzi, jednak mężczyzna nie ma w ogóle pojęcia kim są. Najbliższe tygodnie, które Thor przeżyje w swoim nowym życiu, pomogą mu rozpocząć wszystko od nowa i odzyskać przynajmniej skrawki, tego co stracił. 


"Thor" Wolfganga Hohlbeina rozpoczyna się rewelacyjnie. Zapoznając się z pierwszymi rozdziałami, można mieć wrażenie, że będzie do książka bogata w akcję i dobrą, mocną fantastykę. Jakże w końcu mogłoby być inaczej, przecież autor ma za sobą już tyle  opublikowanych książek i jest tytułowany  mianem króla fantasy. Zapoznając się jednak bliżej z lekturą, można poważnie poddać pod dyskusję te stwierdzenia. Jak się okazuje, Hohlbein nie wyprzedza swoją twórczością zwykłego, debiutującego pisarza. 

Ta ciekawie rozpoczynająca się książka, w istocie robi się nudna i bardzo płaska. Postacie cały czas idą przed siebie, walczą i znowu wracają do wiecznej tułaczki. Główny bohater cały czas kłóci się z tym kim jest, a tym kim chcą ludzie aby był. W pewnym momencie dochodzimy nawet do momentu, kiedy trudno jest określić, kto w końcu czego chce. Thor w swoich myślach zachowuje się tak jakby był Bogiem, jednak przed światem zewnętrznym zaprzecza, co nie zmienia faktu, że korzysta z czci, jaką go ludzie obdarzają i nadludzkich umiejętności. Oczywiście  nie mogło zabraknąć drugiej osoby. Urd, która po śmierci swojego męża, co prawda nim nie był, zakochuje się w Thorze i nim manipuluje. Urd robi wszystko według wcześniej ustalonego planu, jej pochodzenie i przeszłość jest tak samo porąbana jak myśli głównego bohatera. Jednak podczas tworzenia wątków tyczących się jej przebiegłości, autor popełnił dotkliwy błąd, który widać przez całą powieść. Otóż, poczynań Urd praktycznie nie można, nie przewidzieć. Drugą irytującą rzeczą, która z czasem staje się nudnie bolesna jest założenie, że zawsze kiedy jest źle musi być gorzej.   

Niemalże przez całą książkę tytułowy bohater, brnie przez przeciwności losu, jak Koziołek Matołek szukający Pacanowa. Wszystko to powoduje, że ta obszerna książka nie ma w sobie wiele do zaoferowania. Jedyną pozytywną rzeczą zawartą w niej, jest styl autora bo nawet walki dość rozbudowane wyglądają bardzo do siebie podobnie. Wolfgang Hohlbein gubi się w tym co robi, popełnia błędy związane z fabuła, miesza ile się da, a koniec jego książki wygląda tak jakby był pisany na przymus, aby mieć powód do kontynuacji. Pisarzowi nie można jednak odebrać lekkiego pióra i bogatego języka. To daje pewne poczucie, że "Thor" nie jest czasem zmarnowanym a samą powieść czyta się dość szybko. Jeżeli więc przejdziecie przez to obszerne tomisko to nie dzięki  fabule, ale właśnie bogatemu słownictwu Hohlbeina.

Dziękuję wydawnictwu Telbit oraz portalowi Valkiria za egzemplarz recenzencki.