środa, 14 sierpnia 2013

"Powiernik Światła: Oślepiający nóż" - Brent Weeks

"Powiernik Światła: Oślepiający nóż" to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego tomu, którego autor jeszcze bardziej rozszerza wcześniej wykreowany świat. Koncentracja na ekspansji historycznej, społecznej i magicznej uniwersum, powoduje jednak momentami zdawkowe traktowanie przez niego pobocznych, jednakże istotnych dla całości, wydarzeń fabularnych. I choć nawiązanie do części pierwszej serii jest dziurawe niczym ser szwajcarski, i tak zasługuje na wysokie notowania.

Od czasów swojej pierwszej powieści, jego styl pisania wyraźnie ewoluował. Brent Weeks zdecydowanie może nazywać się jednym z najlepszych przedstawicieli gatunku literackiego, którego jest reprezentantem. To określenie nie przywarło do niego samo. Nadali mu je liczni fani, jakich serca podbił po tym jak jego debiutująca trylogia została przetłumaczona na dziesięć języków. Sam umniejsza swój sukces i często wspomina, że nie jest on jednoraki. Wszystko co osiągnął zawdzięcza otaczającym go ludziom. Ich ciężka praca i wyrzeczenia doprowadziły go do tego kim się stał teraz. 

Gavin Guile umiera. Myślał, że zostało mu jeszcze pięć lat – teraz ma mniej niż rok. Zamierzenia, ówcześnie rozściełające jego życie, muszą odejść na drugi plan. Siedem Sarapii zaczyna otaczać jarzmo walk. Sytuacje i poróżnienia będące tłem dnia codziennego, przybierają teraz zupełnie inne znaczenie. Jako Lord Pryzmat, Gavin Guile wie co ma robić. Nasamprzód musi jednak zająć się pięćdziesięcioma tysiącami uchodźców pozostawionych jego opiece, ustalić na jakim położeniu stoi względem swoich prawd i kłamstw oraz zapobiec powstaniu pierwszego z starych bogów. 

Tymczasem Kip powraca do Chromeri, gdzie ma ustanowić podłoże dla planów swojego ojca. Pierwszym z wyznaczonych bękartowi Lorda Pryzmata celów, jest dostanie się do Czarnej Gwardii. Tam chłopiec nie tylko będzie miał okazję zasmakować surowej subordynacji i szeregu ćwiczeń poprawiających kondycję, ale również podniosłości ludzi, których zawsze podziwiał z należytym szacunkiem. Do osiągnięcia punktu docelowego drugiego zadania, nastolatek będzie musiał posunąć się do morderstwa.

Lord Pryzmat odpowiada za równowagę kolorów, więc utracenie przez niego choć jednego, powoduje naruszenie równowagi i dysjunkcję. Gavin Guile nie tylko traci zabarwienia, ale również pewność siebie. Jednakowoż, tak dobrze znany mu, pozbawiony wolności więzień zajmujący podziemne cele jego apartamentów nie ma tych problemów. Mężczyzna nie tylko posiada władzę nad pełnym spektrum, ale również odzyskuje asertywność i wolność. Pryzmat to jednak nie jeden człowiek zabłąkany w labiryncie sentymentów i własnych wartości. Karris Białodąb również w nim przebywa, szczególnie po poznaniu prawdziwej tożsamości człowieka, którego nienawidziła z całego serca, ale przysięgała chronić. W oddaleniu od przyjaciół, rodzinnej satrapii i ojca, przebywa Liv Danavis, trzecia z zagubionych owieczek. Jednakże dziewczyna, tak samo jak jej dawni znajomi, znajduje w końcu swoją drogę. Szkoda tylko, że wartości, którymi zamierza podążać są wprost przeciwne do tych, którymi kieruje się Kip Guile. Co prawda, chłopak może liczyć na poparcie Żelaznej Pięści, ale mężczyzna jest bardziej jego dowódcą, niż przyjacielem. Bardzo pomocna staje się nowo poznana Adrasteia, jednak to nie to samo co dawna nauczycielka z rodzinnego miasteczka. Zresztą dziewczyna jest niewolnicą, więc piorytetem dla niej jest zadowalanie swojej właścicielki, potem przyjaźń, na którą będzie musiała sobie zapracować. Syn z nieprawego łoża Lorda Pryzmata nie może również liczyć na szczere traktowanie przez własnego dziadka. Andross Guile wprost go nienawidzi. Mężczyzna nie jest zwyczajnym kolorem, członkiem spektrum. On może sprzeciwić się swojemu synowi, ma nad nim wyraźną władzę, może otwarcie planować morderstwa, a nawet mianować się monarchą, kiedy wymaga tego sytuacja. Na nieszczęście niewinnego chłopaka, to właśnie jego wyznaczył sobie na cel do degradacji.
  
Chromeria nie może być już pewna swojej pozycji. Jej wrogowie, z Księciem Barw na czele, skutecznie podważają strukturę, którą ta utrzymywała przez wieki. A wraz z miastem-państwem cierpi całe Siedem Sarapii. Ziemie ponownie muszą unieść ciężar nienawiści i krwi. Teraz nie jest to jednak wojna dwóch niecierpiących się braci, ale człowieka, który pragnie lepszej przyszłości bez korupcji i zniewolenia. Palenie miast, gleba nasiąkająca krwią, rzeki nią spływające, dawne organizacje powracające do życia, nie są jedynymi skutkami sytuacji. Wyzwoliciele pragną czegoś więcej, a mianowicie chcą zmienić rzeczywistość. Dążąc do tego przywołują do życia dawnych bogów, a ci zmieniają wszystko wprowadzając nieład i chaos do istniejącego świata. 

Brent Weeks ponownie zabiera czytelników w magiczną i niebezpieczną podróż, pełną wyrzeczeń, gdzie przyjaciele bywają cenniejsi od największych skarbów, zaskakujących zwrotów akcji i nawet odrobiny poczucia humoru. "Oślepiający nóż" to bez mała kontynuacja pierwszej części, która ma miejsce cztery dni po zdarzeniach dokonanych wcześniej. I już na początku autor nie próżnuje, szybko wrzucając obserwatora w sam środek akcji. Po krótkiej scence walki, która jest dobrym odświeżeniem, następuje zwolnienie tempa, wyraźne przygotowanie gruntu dla dalszej osnowy, rozkwitającej na oczach i towarzyszącej nam do zwieńczenia tomu. Po tym formowaniu nie trudno zauważyć, że twórca postanowił przybrać inną strategię, niż podczas tworzenia poprzedniego tomiszcza. Wszakże nie zaznamy kolejnej dawki ojcowskich uczuć do ledwie poznanego syna. Drogi, dwóch głównych bohaterów rozdzielają się, a wcześniej zaognione więzi zanikają. Starsza postać, będąca wcześniejszym przewodnikiem odchodzi na plan drugi, a ster przejmuje młodsza. Taki przebieg sytuacji rzuca na fabułę zupełnie inne światło, gdyż pisarz tą zamianę ról traktuje jako okazję do jeszcze większego rozszerzenia stworzonego przez siebie świata. Dodatkowo dodane zostają nowe postaci, wśród których jedna uświadczyła zaszczytu dostania osobnego wątku. Inne okazji do zabłyszczenia, które objawia się pojedynczymi, nie znaczącymi jeszcze wiele i wyciągniętymi z kontekstu problematykami. Zmianę horyzontu i przypadek nowego pionka można jeszcze przełknąć, jednakże brak dopracowania będący tego dziełem, już nie. Na początku wszystko klaruje się bardzo przejrzyście, jednak potem poszczególne charakterystyczności przebiegu wydarzeń zanikają. Niczego nie można być pewnym. A jakichkolwiek rozterek, wyrzutów sumienia ze strony postaci i ich czynów również nie sposób doznać. Ekspansje  historyczne, społeczne i magiczne opierają się na przypuszczeniach, hierarchii oraz zjawiskach. Szczególnie dotkliwe bywają te ostatnie, które swój największy prym wiodą podczas pojedynków. Cóż, te w żadnym razie nie były nigdy mocną stroną Brenta Weeksa, więc miłym zaskoczeniem było wprowadzenie przez niego gładkich pojedynków w poprzednim tomie. Tym razem nie jest tak dobrze. Walki, te z powstającymi bogami, są tak spektakularne, że w całości pojąć może je jedynie sam twórca. Dla czytelnika panujący podczas nich chaos jest ciężki do rozeznania. Wartą też wzmianki, właściwością magiczną wszczepioną do realiów świata. jest gra karciana, a raczej cechy jej kart, kompletnie stworzona przez pisarza. Do niej nie można mieć żadnych zastrzeżeń, jednak z widzeniem przez jej karty bywa różnie. Co do wszystkich pozostałych cech powieści, które nie fundnęły sobie w tej recenzji głębszego rozszerzenia. W większość są one tym samym, co w wcześniejszej książce, jednakże bardziej rozwinięte. Te poruszone są wynikami ponownego pojawienia się niedoszlifowanego stylu autora lub skróceniem przez moderatorów tekstu, co jest bardzo możliwe. Jednemu lub drugim zawdzięczamy słabszą kontynuację, momentami niedociągniętą lub niedopracowaną. Ale mimo wad, usterek, dziur spowodowanych za dużą dozą wprowadzonych informacji, książka zasługuje na docenienie, bo Brent Weeks wciąż jest poziom wyżej od większości piszących autorów. Pozostali, naprawdę warci docenienia, są na równi z nim. 

Doszło do wielu zmian w świecie "Powiernika Światła", zmieniło się również wydanie powieści, o czym zaraz, jednakże polskie wydanie nie uległo żadnej poprawie. Wydawnictwo MAG za punkt braku przyzwoitości najwyraźniej wybrało sobie niski poziom korekt. Błędów, które można zaznać podczas czytania nie sposób policzyć. 

W "Oślepiającym nożu" pozbyto się lśniącej obwoluty, która dawała pobłysku okładce. Zastąpiono ją matową wersją. Obie podlegały takiemu, czy innemu zniszczeniu, więc wprowadzenie takiej zmiany można odznaczyć jako niemające znaczenia. Prawdziwą przydatnością odznaczałaby się twarda oprawa, która zapewne ucieszyłaby wielu kupujących. Jednak, jak można przekonać się w serii "Uczta Wyobraźni" tego samego wydawnictwa, przy tak grubych tomiszczach dodawanie do nich twardej okładki nie sprzyja komfortowi zapoznawaniu się z lekturą. 

Przyznam szczerze, że niedociągnięcia w kontynuacji "Czarnego Pryzmata" zaatakowały mnie znienacka i po tak spektakularnym poprzedniku oraz komentarzach wręcz zachęcających do czytania, czuję się troszeczkę zawiedziona. Powieść dalej dobitnie intrygująca, ale poprzedni tom czytało mi się płynniej i chętniej do niego wracałam. 

Entuzjaści pierwszego tomu będę musieli przełknąć gorzkie w smaku meritum i przyznać, że tym razem przedstawiciel gatunku nieco schrzanił sprawę. Wśród nich trwają jednak ludzie, którzy mieli do czynienia jedynie z drugim tomem, wiec tych pewnie zadowoli fakt, że to co najlepsze, jeszcze przed nimi. Nie wszystko jednak stracone. Ratunek znajduje się na końcu tomu, gdzie obiecane nam zostaje zupełnie inne położenie postaci, niż miało to miejsce dotychczas. Tak więc, do zobaczenia w kolejnej części Brentsie Weeksie, miejmy nadzieję, że doskonalszej niż obecna. 

 Dziękuję wydawnictwu MAG za egzemplarz recenzencki.