niedziela, 8 lipca 2018

"Nibynoc: Nibynoc" - Jay Kristoff

"Nibynoc: Nibynoc", to pierwsza część serii, kierowanej do dojrzalszego grona odbiorców, której autorem jest australijski pisarz, Jay Kristoff. Książka została nominowana do nagrody Davida Gemmella, a także Aurealis Award za najlepszą powieść fantasy w 2016 roku. 

Jay Kristoff - urodził się w Australii w mieście Perth.  Przed rozpoczęciem kariery pisarskiej, zajmował się pracą w reklamie. W dzieciństwie uwielbiał zapoznawać się z książkami i często grał w karciane gry stołowe, takie jak "Dungeons and Dragons". Jay Kristoff, to autor wciągających powieści, które zachwycają odbiorców, zapraszając ich do zgłębiania tajemnic w opisywanych przez niego historiach. Pisarz mieszka obecnie w Melbourne w Australii, wraz z żoną oraz psem.

Andrzej Hausner - urodził się w Katowicach. W 2004 roku ukończył Akademię Teatralną im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Niedługo potem na scenie Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hübnera w Warszawie odbył się jego Debiut teatralny w roli Saszy w "Letnikach" Maksyma Gorkiego w reż. Grzegorza Wiśniewskiego. Aktor znany jest z ról w serialach: "M jak miłość", "Na dobre i na złe", "Ojciec Mateusz", "Egzamin z życia" i "Na Wspólnej". Znany również z dubbingu takich produkcji kinowych jak: "Więzień labiryntu", "Madagaskar 3", "Bardzo fajny Gigant", "Jack, pogromca olbrzymów".

Córka powieszonego zdrajcy, Mia Corvere, ledwie uchodzi z życiem po nieudanej rebelii jej ojca. Samotna i pozbawiona przyjaciół ukrywa się w mieście wzniesionym z kości martwego boga. Ścigają ją senat i dawni towarzysze jej ojca. Jednakże jej dar rozmawiania z cieniami doprowadza ją do drzwi emerytowanego zabójcy i otwiera przed nią przyszłość, jakiej nigdy sobie nie wyobrażała.

Szesnastoletnia Mia zgłębia teraz tajniki fachu u najbardziej niebezpiecznych zabójców w całej Republice – w Czerwonym Kościele. W salach Kościoła czeka ją wiele zdrad i prób, a porażka oznacza śmierć. Jeśli jednak przetrwa inicjację, zostanie przyjęta w poczet wybrańców Pani od Błogosławionego Morderstwa i znajdzie się o krok bliżej tego, czego naprawdę pragnie.

Ludzie często wypróżniają się w chwili śmierci. Mięśnie wiotczeją, ich dusze odlatują z trzepotem, a wszystko inne po prostu wyślizguje się z ich trzewi. Chociaż publika uwielbia śmierć, to dramaturdzy rzadko wspominają o takich szczegółach. Jak bohater wydaje ostatnie tchnienie w ramionach bohaterki, dramaturdzy nie zwracają naszej uwagi na plamę rozlewającą się na jego udach ani na smród, od którego bohaterce łzy napływają do oczu, jak pochyla się, złożyć pożegnalny pocałunek. Warto wspomnieć, że Jay Kristoff nie podziela tej powściągliwości. A jeśli nieprzyjemne realia rozlewu krwi wywracają wam żołądek na nice, przestrzega że książka po którą możecie chcieć sięgnąć, opowiada o dziewczynie, która była dla morderstwa tym, czym maestrowie są dla muzyki. Która szczęśliwe zakończenia traktowała tak, jak brzeszczot traktuje skórę.

Niebo płacze. Przynajmniej takie odnosi wrażenie. Mała dziewczynka ma świadomość, że woda spadająca z grafitowego sklepienia na górze to deszcz. Mia Corvere. ma  zaledwie dziesięć lat, ale jest dość duża, żeby to wiedzieć. Mimo to wyobraża sobie, że to łzy spadają z tej szarej, puchatej jak wata cukrowa twarzy. Tak zimne w porównaniu z jej własnymi. Nie ma w nich soli ani niczego piekącego. Jednakże, niebo z pewnością płacze. Co innego może robić w takiej chwili? Mia stoi na Kręgosłupie ponad forum, lśniąca grobowa kość pod jej stopami, zimny wiatr we włosach. Ludzie zebrani na piazza w dole, stoją z otwartymi ustami i zaciśniętymi pięściami. Kłębią się pod szafotem ustawionym w sercu forum, a dziewczynka zastanawiała się, co się stanie jeśli go przewrócą. Więźniom pozwoli się wrócić do domu? Nie widziała jeszcze tak wielu ludzi. Mężczyźni i kobiety wszelkich kształtów i rozmiarów, dzieci niewiele większe od niej. Matka nie zauważa jej obecności. Nie spuszcza wzroku z szafotu podobnie jak pozostali. Nie spluwa na mężczyzn stojących przed stryczkami, nie rzuca zgniłym jedzeniem. Dona Corvere po prostu stoi w czarnej sukni przemoczonej łzami nieba niczym posąg nad grobem, do którego nie złożono jeszcze ciała. Jeszcze nie. Ale już wkrótce. Dziewczynka pragnie wiedzieć, dlaczego matka nie szlocha. Jednak skądś wie, że słowa nie przystają w takim miejscu. Dlatego stoi w milczeniu. Sześciu mężczyzn znajduje się na szafocie w dole.  W następnych latach wielokrotnie opowiadano jej o odwadze ojca. W tamtej chwili, jak na niego spogląda, stojącego na końcu szeregu skazańców, ma świadomość, że się boi. Ma dopiero dziesięć lat, ale już zna kolor strachu. Łza, jedna po drugiej, napływają jej do oczu, rozmazując świat. Jak małą i bladą osobą zdaje się ojciec pośród tego wyjącego morza. Jak samotną. Zbroja i peleryna przepadła, zastąpiła je szmata i nabrzmiałe siniaki. Tak bardzo pragnie, jego powrotu do domu. Jednak nie. Jej ojca skazano na śmierć. Słowa konsula, zaledwie to potwierdzają. Wrzask. Zalewa dziewczynkę jak deszcz.  Nie może już dłużej tego znosić. Cienie drżą, słysząc jej furię. Czerń u stóp każdego mężczyzny, każdej niewiasty i każdego dziecka, Nikt z ludzi tego nie zauważa. Nikt się nie przejmuje. Jednak coś zauważa. Coś się przejmuje. Dona Corvere nie odwraca wzroku od męża, obejmując małą dziewczynkę i tuląc ją mocno. Jedną ręką obejmuje ją przez pierś. Drugą trzymała za szyję. Tak mocno, że jej córka nie może się poruszyć. Nie może się obrócić. Nie może oddychać. Ma patrzeć. Ma zakosztować każdego kąska tej gorzkiej uczty. Każdego okruszka. Dziewczynka spogląda, jak kat sprawdza po kolei każdą z pętli. Nigdy się nie wzdragaj. Nigdy się nie lękaj. Szepcze matka. Dziewczynka czuje te słowa w piersi. W najgłębszym, najciemniejszym miejscu, gdzie nadzieja, którą dzieci oddychają, a dorośli opłakują, gaśnie i rozpada się, unosząc się jak popioły na wietrze. Unosi powieki i spogląda w górę. Kat ciągnie za dźwignię. Podłoga opada. Jej ojciec rozpoczyna taniec na linie.  Nigdy się nie wzdragaj. Nigdy się nie lękaj. I nigdy, przenigdy nie zapomnij. Ponownie słucha szeptu matki. Wypuszcza nadzieję wraz z oddechem. I spogląda, jak jej ojciec umiera. Coś śledzi ją podczas powrotu z tamtego miejsca. Z miejsca, gdzie umarł jej ojciec. Coś głodnego. Ślepa świadomość marząca o ramionach zwieńczonych przezroczystymi skrzydłami. I ona ma jej to podarować. Mała dziewczynka rzuca się na wielkie łoże w komnatach matki z policzkami mokrymi od łez. Obok niej znajduje się jej braciszek zawinięty w powijaki i mruga wielkimi czarnymi oczętami. Maluch nic nie rozumie z tego, co się wokół niego dzieje. Jest za mały, żeby wiedzieć, że skończyło się  jestestwo ojca i skończył się otaczający ich świat. Mia mu tego zazdrości. Bogactwo ich apartamentów skapuje na podłogi; wszędzie leżą dzieła sztuki ze czterech krańców Republiki Itreyańskiej i gnieciony czerwony aksamit. Ruchoma mekaniczna rzeźba z Kolegium Żelaznego. Zawiłe gobeliny tkane przez niewidomych profetów z Vaanu. Żyrandol z czystego dweymarskiego kryształu. Służba porusza się w burzy delikatnych szat i schnących łez, a w samym oku cyklonu stoi jej matka, ponaglająca wszystkich, żeby się ruszali, ruszali, na miłość Aa, ruszali! Mała dziewczynka siedzi na łóżku obok brata. Ściska do piersi czarnego kocura, który cicho pomrukuje. Kot ma na imię Kapitan Kałuża. Imię kocura, nadano mu, ponieważ lubi załatwiać się poza wyznaczonymi do tego miejscami. Matka toleruje to imię, a ojciec je entuzjastycznie zaaprobował. Nagle, drzwi otwierają się i pokój wypełnia się mężczyznami w śnieżnobiałych zbrojach i ze szkarłatnymi pióropuszami na hełmach. Luminatii. Mii przywodzą na myśl rodziciela. Wśród nich stoi człowiek, jaki skazał jej ojca na śmierć. Służba, która do teraz pomagała ich pakować w podróż, mającą na celu pochowanie ciała pana domu, zniknęła w tle, zostawiając matkę dziewczynki, jak samotną postać pośród morza śniegu i krwi. Wysoką, piękną i całkowicie osamotnioną. Jak się okazuje, ludzie odpowiedzialni za śmierć jej męża, nie zamierzają zaprzestać na nim. Jednakże jemu  okazali miłosierdzie. Dla niej nie ma podarunku w postaci sznura. Jest loch w Kamieniu Filozoficznym. Ciemnica przez całą resztę istnienia. Jak będzie ślepnąć w ciemności, czas odbierze jej urodę i wolę walki. Jeden z mężczyzn odciąga dziewczynkę od sukni matki. Kapitan Kałuża przeciwstawia się w proteście. Mia ściska kocura mocno. Kapitan Kałuża kocha swoją właścicielkę. W końcu zna ją, odkąd był kocięciem. Nim zapomniał ciepły napór otaczającego go rodzeństwa, ona już tuliła go w ramionach i całowała w różowy nosek. Zrozumiał wówczas, że to ona na zawsze zostanie centrum jego świata. Dlatego, jak jeden mężczyzn ma zamiar złapać dziewczynkę za nadgarstek, Kapitan Kałuża drapie pazurzastą łapą, rozcinając mu twarz od oka do ust. Luminatii łapie z wrzaskiem bólu głowę dzielnego kota jedną ręką, drugą ściska go w kłębie i z niemal wyćwiczoną łatwością wykonuje skręt. Rozlega się odgłos przywodzący na myśl pękające zielone gałązki, zbyt głośny, żeby krzyk dziewczynki go zagłuszył. Pod koniec tych straszliwych, wilgotnych trzasków czarny kształt zwisa bezwładnie z ręki człowieka. Ciepły, delikatny, rozmruczany kształt, który mała dziewczynka czuła przy sobie, zasypiając każdej nibynocy. Traci wówczas głowę. Jednak na nic drapania, szarpania. Ledwie zdaje sobie sprawę, że złapała ją inna osoba i przerzuciła sobie przez ramię. Matka drze się i kopie. Mia woła ją, ale brutalny cios trafia ją w głowę, więc wpada w ciemność pod swoimi stopami. Mężczyźni wrzucają ją do pustej beczki, zatrzaskują wieko i umieszczają na wóz zaprzężony w konia. Strzałem z bata ponaglają zwierzę do ruszenia. Mężczyźni jadą obok niej, ale nie rozumie ich słów wstrząśnięta wspomnieniem Kapitana Kałuży, którego skręcone ciało znajduje się na podłodze. Wspomnieniem zakutej w łańcuchy matki. Nic z tego nie rozumie. Beczka ociera jej skórę, drzazgi zahaczają o sukienkę. Czuje, jak pokonują jeden most za drugim. Zabiją ją. Jednak nie jest w beczce sama. Wie z całą, absolutną pewnością, że coś znajduje się razem z nią w środku. Obserwuje ją. Czeka. Nagle czerń faluje. Ciche tsunami w atramentowym kleksie. I tam, gdzie jeszcze chwilę temu nic nie ma, teraz coś się znajduje, u jej stóp w drobinkach światła słonecznego wpadającego przez szpary w wieku beczki. Coś długiego i niebezpiecznie ostrego, jak ostra grobowa kość, coś o rękojeści w kształcie lecącej wrony. Ostatnio widziała ten przedmiot w domu. W dłoni matki, jak starała się uwolnić. Sztylet z grobowej kości. Dziewczynka sięga po niego. Przez ledwie ułamek chwili dostrzega światła u swoich stóp, błyszczące jak diamenty w morzu nicości. Doznaje pustki tak ogromnej, że sądzi, iż spada w dół, w dół, w jakąś głodną ciemność. A potem jej palce zaciskają się na rękojeści ostrza. Dziewczynka ściska ją tak mocno, że chłód sztyletu niemal pali. Odczuwa coś w otaczającej ją ciemności. Miedziany zapach krwi. Gorączkowe pulsowanie gniewu. Wóz podskakuje na drodze, a dziewczynce zaciska się żołądek, aż wreszcie się zatrzymują. Beczka zostaje uniesiona, a następnie rzucona na ziemię. Wieko zostaje zdjęte. Dziewczynka zerka, mrużąc oczy, na dwóch mężczyzn w ciemnych pelerynach zarzuconych na białe zbroje. Pierwszy ma ręce jak pniaki drzew i dłonie jak talerze. Drugi ma ładne niebieskie oczy i uśmiech człowieka, który dusi szczeniaki dla zabawy. Dusiciel szczeniaków łapie ją za gardło i wyciąga zza pasa długi, nóż. I w odbiciu w tej wypolerowanej stali mała widzi własną śmierć. To całkiem łatwe. Zamknąć oczy i poczekać. Ma w końcu dziesięć lat. Jest sama, bezradna i przestraszona. Jednak nie. Zamiast rozpłakać się albo załamać, jak mogłaby postąpić inna dziesięciolatka, ściskając sztylet, wbija go prosto w oko dusiciela szczeniaków. Mężczyzna drze się z bólu, krew tryska mu spomiędzy palców. Mia wydostaje się z beczki. Słońce zdaje jej się niemożliwie jasne po ciemności w środku. Ma wrażenie, że coś jeszcze się z nią uwolniło, coś zwiniętego w jej cieniu, co deptało jej po piętach. Dostrzega, że wywieziono ją na jakiś nędzny mostek, nad kanał pełen nieczystości, z zabitymi oknami wszędzie wokół. Olbrzym wytrzeszcza oczy, kiedy jego przyjaciel pada z krzykiem. Wyciąga miecz ze słonecznej stali i podchodzi do dziewczynki z ogniem pełgającym na klindze. Jednak ruch w okolicy stóp sprawia, że spogląda na kamień, a wówczas dostrzega, że cień dziewczynki zaczyna się ruszać. Drapie pazurami i skręca się jak żywy, sięga ku niemu niczym głodne ręce. Ostrze trzęsie się w jego rękach. Mia cofa się mostem z zakrwawionym sztyletem w drżącej pięści Coś nadal depcze jej po piętach. A jak zabójca szczeniaków z trudem wstaje z ziemi z twarzą pomalowaną krwią, dziewczynka robi to, co każda osoba zrobiłaby na jej miejscu, bez względu na temperaturę krwi. Ucieka. 

Nieba nad Republiką Itreyańską są rozświetlone przez trzy słońca, które powszechnie uważa się za oczy Aa, Boga Światła. Nie przypadkiem o Aa prostaczkowie mówią Wszystkowidzący. Największe ze słońc to wściekle płonąca czerwona kula zwana Saan. Jasnowidz. Włócząc się po niebie jak zbój, który nie ma nic lepszego do roboty, Saan przebywa na niebie przez niemal sto tygodni bez przerwy. Drugie słońce nazywa się Saai. Mędrzec. Nieduży niebieskawy jegomość wschodzi i zachodzi szybciej niż jego rodzeństwo, jego wizyta trwa około czternastu tygodni bez przerwy, a niemal dwa razy dłużej przebywa za horyzontem. Trzecie słońce to Shiih. Strażnik. Przyćmiony żółty olbrzym, który wędruje po niebie niemal równie długo jak Saan. Z racji tej powolnej wędrówki słońc itreyańscy obywatele zaznają prawdziwej nocy, którą nazywają arcymrokiem, tylko przez krótką chwilę raz na dwa i pół roku. Przez wszystkie pozostałe wieczory tęsknią za chwilą ciemności, kiedy mogliby napić się z towarzyszami, kochać się z ukochanymi, rżnąc dziwki albo zająć się dowolną inną kombinacją powyższych rzeczy. Muszą znosić nieustanne światło tak zwanej nibynocy, rozświetlonej przez jedno lub więcej oczu Aa na niebie. Czasem przez prawie trzy lata bez przerwy, bez kropli prawdziwej ciemności. 

Potrzebowała sześciu lat. Sześciu lat na dachach, w zaułkach, sześciu lat bezsennych nibynocy, zakurzonych tomiszczy, krwawiących palców i obrzydliwego mroku. W końcu jednak stanie na progu osławionych komnat Czerwonego Kościoła. Mia Corvere. Twarda, ostra, smukła i prędka. Rapier w świecie mieczy. Uratowana i szkolona, przez dawnego zabójcę.  Potrafi oceniać ludzi zaledwie jednym rzutem oka i zabijać jednym rzutem ostrza. Jej temperament potrafi sprawiać, że ludzie cichną za sprawą jednego jej słowa.  Ma słabość do zagadek, jak również palenia. Jednakże największą jej słabością są wspomnienia przeszłości. Wraz z nimi, pod fasadą pewnej siebie, zimnej, bezwzględnej bestii w ludzkim ciele, chowa się prawdziwa ona. Pozornie, przewodnia bohaterka, to protagonistka jakich wiele, ale niewątpliwie jest ona bardziej skomplikowana, niż może się początkowo zdawać. Podobnie, jak postaci drugoplanowe. Gdzie Mia Corvere, zawsze, tuż za nią, znajduje się też on. Rzecz, która jest niczym. Jednak to coś uśmiecha się do niej. Przyjaznym uśmiechem, jaki mógłby zapłonąć w jego oczach, ale ich nie posiada. Często też do niej przemawia. Karmi się jej strachem. Niejednokrotnie ocalił jej skórę. Cień o kształcie kota. I choć wielokrotnie podawał jej pomocną łapę, nie może dać jej tego, co Tric. Tatuaże zdobiące jego oblicze, wyglądają, jakby namazał je niewidomy w trakcie ataku konwulsji. Jednak twarz pod nimi jest po prostu śliczna. Nic nie brakuje również jego oliwkowej skórze, smukłej sylwetce i szerokim ramionom, mimo że są ozdobione bliznami. Kimkolwiek jest ten chłopiec, z jakichkolwiek powodów szuka Czerwonego Kościoła, nie jest psychopatą. Nie takim, jaki zabija, dla samego zabijania. Pozostali to co innego. Jessamine. Ma krótkie rude włosy, ładną buzię i zielone oczy myśliwego. Wysportowana. Szybka. Twarda jak drewno, córka Marcinusa Gratianusa. Pierwszego centuriona legionu Luminatii. Straconego na rozkaz Senatu Itreyańskiego po Rebelii Rojalistów. Dziewczyna taka jak ona, osierocona przez konsula Scaevę, justicusa Remusa i resztę łajdaków. To ktoś, kto zasmakował niesprawiedliwości tak samo jak ona. Mimo to, nie spaja się z nią w bólu, a wręcz przeciwnie. Nie odstępuje jej na krok Diamo. Chłopak o dużej posturze i rękach jak młoty kowalskie, które są prędsze, niż na to wyglądają. Przyzywacz Powodzi, trzecie dziecko  Wysłannika Deszczu z klanu Morskiej Włóczni. Ma taką samą kanciastą szczękę i płaskie czoło jak Tric, ale jego tatuaże są zrobione z nadzwyczajnym kunsztem. Spogląda na Trica tak, jak biały smok patrzy na małą foczkę. Ashlinn i Osrik Järnheim. Rodzeństwo. Dziewczyna ma podgolone boki głowy, a resztę włosów nosi zaplecioną w ciasne, wplatane bojowe warkocze. Twarz ma ładną, z dołeczkami i usianą piegami. Jej brat ma taką samą krągłą twarz, ale nie uśmiecha się, więc nie pojawiają się na niej żadne dołeczki. Jego włosy są krótkie i zlepione w kolce. Oboje mają tęczówki oczu niebieskie jak puste niebo. Ich mentora stanowił sam ojciec. Carlotta Valdi. Gibka, dobrze umięśniona. Ma jasne oczy obrysowane grubo czernidłem. Czarna szminka na wąskich ustach. Chociaż próbuje to zamaskować włosami, na jej policzku wypalono arkemicznie trzy zachodzące na siebie kręgi, co oznacza wykształconego niewolnika. Musiała uciec z jakiegoś domu. Jednak fakt, że nadal nosi piętno, dowodzi, że jest zbiegłą niewolnicą. Dziewczyna wykazała się odwagą, to jedno jest pewne. Los zbiegłego niewolnika jest tak ciężki, jak sędziowie zdołają sporządzić. Cyt. Chłopiec o bladej skórze. Usta ma zaciśnięte, jakby chciał cmoknąć z niezadowoleniem. Nie brak mu uroku. Ma wydatne kości policzkowe i przenikliwe niebieskie spojrzenie. Chude ciało. Zdecydowanie za chude. Porozumiewa się za pomocą kawałka kredy i tabliczki. Jednouchy Petrus. Chłopiec o wytatuowanych rękach, który ciągle mamrocze do swojego długiego, okrutnego sztyletu, który ochrzcił imieniem Ślicznotka. I choć nie każde z nich ma wrogie nastawienie, Mia Corvere nie może zapomnieć, że w murach Czerwonego Kościoła ma zaledwie jednego druha. Na ich działania spogląda duchowieństwo kościoła. Matka Wielebna Drusilla. Jest najstarsza. Siwe pukle ma związane w warkocze. Nosi na szyi na srebrnym łańcuchu obsydianowy klucz. Sprawia wrażenie życzliwej staruszki. Można spodziewać się zobaczyć ją na bujanym fotelu obok wesołego paleniska, z wnukami u kolan. Jednak porusza się bezszelestnie i wyłania z ciemności jak śmierć łóżeczkowa. Jest główną kapłanką najstraszniejszej bandy zabójców. Zabiła osiemdziesiąt trzech ludzi dla Pani od Błogosławionego Morderstwa. Aalea, Shahiida Masek. Kształtna i alabastrowa. Jest najpiękniejszą kobietą, jaką wielu ujrzało w całym swoim istnieniu. Gęste czarne włosy spadały jej kaskadą do pasa, ciemne oczy ma umalowane czernidłem, usta pomalowane krwistą czerwienią. Nie nosi widocznej broni. Oddała Pani od Błogosławionego Morderstwa trzydzieści dziewięć ofiar. Solis, Shahiidz Pieśni. Jest jak ogromna bryła grud. Ma bardzo umięśnione ciało. Głowę, którą zdobi mu szereg blizn, ma ogoloną. Brodę ma podzieloną tuż pod podbródkiem na cztery szpikulce. U pasa nosi pochwę na miecz, ale pustą. Trzydzieści sześć zabójstw. Trzydzieści sześć morderstw z rąk niewidomego. Zabójczyni Pająków, Shahiida Prawd. Dostojna kobieta o długich włosach w schludnych splecionych dredach, spływających jej po plecach jak czarna lina. Ma skórę ciemną jak wszyscy ludzie jej pochodzenia, ale jej twarz nie zdobią tatuaże. Przypomina ruchomy posąg z mahoniu. Usta ma zawsze pomalowane na czarno. Zbiór szklanych fiolek zwiesza jej się u pasa, obok trzech zakrzywionych sztyletów. Jej liczba ofiar to dwadzieścia dziewięć. Kocur, Shahiid Kieszeni. Przystojna twarz i stare oczy. Nie rozstaje się ze swoim miecz z czarnostali. Dwadzieścia sześć ofiar. Mówca Adonai. Mężczyzna nie jest niski, ma smukłe ciało, blade jak trup, z którego spuszczono właśnie krew. Tęczówki oczu ma różowe, jego skóra wygląda jak zrobiona z marmuru, rysuje się pod nią słabo niebieska siateczka żyłek. Włosy ma sczesane do tyłu, białe jak zimowy śnieg. Rozchylona szata zawsze ukazuje gładką, twardą pierś. Jest piękny w sposób, który przyćmiewa resztę świata. Ale też zimny. Bezkrwisty. Piękny jak samobójca ułożony w nowiutkiej sosnowej trumnie. To ten rodzaj piękna, o którym wiesz, że ulegnie zepsuciu po godzinie lub dwóch w ziemi. Tkaczka Marielle. Kobieta ma wiecznie zgarbioną posturę i zdeformowane ciało. Tak jak jej brak, jest albinosem. Też nosi czarną szatę, ale jej ciało jest zwyczajnie ohydne. Popękane, opuchnięte, krwawiące i sączące się, przegniłe do kości. Można w jej obecności poczuć zapach perfum, ale pod nimi wyczuwa się mroczniejszą słodycz. Słodycz zniszczenia. Upadłych cesarstw i rozkładu w wilgotniej ziemi. Naev. Nazwanie jej oblicza zniekształconym, to nazwanie noża wbitego w serce niewielką niedogodnością. Ciało ma rozciągnięte i zwinięte w węzeł w miejscu, gdzie powinien znajdować się nos. Dolna warga zapada się jak bity pasierb, górna odwija się w grymasie, odsłaniając zęby. Pięć głębokich żłobień odznacza jej ciało, jakby twarz była z gliny i ktoś złapał jej garść i ścisnął. Całą tę potworność okalają piękne pukle rudawych blond włosów. I wreszcie on. Cassius. Czarny Książę. Pan Ostrzy. Przywódca całej kongregacji. Jest wysoki, muskularny, odziany w miękką, ciemną skórę. Długie czarne włosy okalają przenikliwe oczy i szczękę, o którą można by złamać sobie pięść. Nosi ciężki, czarny płaszcz i dwa ostrza u pasa. Absolutnie zwyczajne. Absolutnie śmiercionośne. Przemawia głosem, jaki sprawia, że ludzi przechodzi dreszcz we wszystkich nieodpowiednich miejscach. W jego obecności cienie drżą i się kurczą. Jest pomroczem. Ma na swoim koncie więcej trupów, niż znajduje w liizyjskiej nekropoli, a jego śladami nierozłącznie porusza się cień w kształcie wilka.

Zapoznając się z powieścią ma się nieodparte wrażenie, że tworząc miejsce dla swojej historii, pisarz inspirował się Wenecją. Nie rzadko, wraz z przewodnią bohaterką, będzie nam dane przechadzać się ulicami, które pełne są postaci w kolorowych, maskach i wirujących tkaninach, co jak nic jest nawiązaniem do weneckiego karnawału. Ponadto, samo Bożogrobie, bo tak zwie się miasto w jakim.częściowo ma miejsce akcja, ma wiele wspólnego z jej historią i architekturą. Dla miejsca, które jest wiecznie rozświetlane przez słońca, pisarz nie mógł znaleźć lepszego wzorca. Jednakże jeżeli rozchodzi się o Czerwony Kościół, to jego lokalizacja, jest nieco inna. Jest nim wnętrze jednej z gór, należącej do pasma górskiego, mieszczącego się za bezlitosną pustynią. Jest to miejsce, do jakiego światła słońc nie docierają. Bardziej magiczne i tajemnicze, niż może się z początku zdawać. Nasłonecznione światłem miasto, pełne anarchii i bezprawia. Otulone w mroku pomieszczenia nieuchwytnego kościoła, pełnego sekretów., które poza jego granicami są uważane za martwe. To zaledwie skrawki ogromnego świata, jaki nakreślił autor.  Świata pełnego postaci, zdarzeń i mitów, jakich czas przeminął. Je, przedstawia nam w przypisach, które wcale nie są nużące, a wręcz przeciwnie. Wiele z nich, może stać się w przyszłości początkiem dla osobnej powieści.

Ciekawa fabuła i interesujące postacie, to najmocniejsze ze stron twórczości pisarza więc, na ich barkach postanowił udźwignąć klimat powieści. I nie można powiedzieć, że mu się to nie udało. Jednakże, Jay Kristoff, podobnie jak Mark Lawrence, postanowił skupić się na jednowątkowości. W ten sposób sprawił swojej powieści niedźwiedzią przysługę. Ponieważ, odbiorca ma sposobność poznać zaledwie historię przewodniej protagonistki, Mii Corvere. Mniej ludzi, jakich poznaje. Oznacza to też, że postacie, jakim obiecała zemstę, nie są nam znane prawie wcale. To wielka szkoda. Szczególnie, że za ich pomocą, można by lepiej poznać świat, z którego ukazaniem twórca ma momentami problem. Detale, to właśnie ich brakuje w twórczości Jaya Kristoffa. Opisując bohaterów, albo miejsca, pisarz nierzadko robi to ogólnie, pomijając istotne szczegóły. Przykładowo, zanadto nie uwzględnia trzech słońc w scenach, przez co można zapomnieć, że taki fantazmat ma miejsce. Nie przeszkadza to w lekturze. I nie jest to nic, czego nie można nadrobić w następnym tomie. W przeciwieństwie do niedomówień, które najczęściej są związane z przeszłościami drugoplanowych postaci. One zapewne nie będą więcej poruszane. Szczególnie, jak któraś zginęła. To też, po zakończonej lekturze, można żałować, iż autor nie poświęcił historii więcej czasu, robiąc z niej bardziej rozległe dzieło.

Pierwsze chwile z Andrzejem Hausnerem przypominają mi te spędzone z Marcinem Popczyńskim, podczas słuchania "Żniw śmierci: Kosiarzy". Wówczas Marcin Popczyński okazał się idealną osobą do przedstawienia tamtej historii, ale zaledwie na chwilę. Ponieważ nie potrafił podołać żeńskim postaciom. Czy tak jest też w przypadku Andrzeja Hausnera? Okazuje się, że nie. Głos Andrzeja Hausnera idealnie odzwierciedla postawę Mii Corvere. Pełną sarkazmu, buńczuczności i ostrego słownictwa. Zresztą z pozostałą częścią postaci też sobie świetnie radzi. Co prawda nie ma dla każdej z nich zarezerwowanej osobnej tonacji głosu, ale te wcale tego nie potrzebują. Ich twórca, doskonale o to zadbał. Aktor świetnie spełnia się też roli narratora. To ważne dla tej pozycji, ponieważ ten, co chwile wtrąca się, zwracając się bezpośrednio do zapoznającego się z historią. 

"Nibynoc: Nibynoc", autorstwa Jaya Kristoffa, jest bardzo podobna do "Przodka: Czerwonej siostry", powieści napisanej przez Marka Lawrence. I tak też, ta druga miała się prezentować. Jay Kristoff podarował nam to, czego nie potrafił nam dać Mark Lawrence. Oba dzieła do doskonałe udowodnienie tego, jak ten sam koncept, może zostać przedstawiony przez dwóch różnych twórców.


2 komentarze:

  1. Wyczerpująca recenzja, przeczytałem jednym tchem, teraz wiem, że to książka dla mnie - dobra fantastyka zawsze w cenie. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna książka. Polecam też drugi tom.

    OdpowiedzUsuń