Poznajcie bliżej Dawida Jurka, Niezależnego ilustratora i artystę koncepcyjnego. Magistra malarstwa sztalugowego na Wydziale Sztuki w Lublinie. Od kilku lat udziela się w branży gier. Pracuje jako freelancer. Jest także w trakcie tworzenia własnego wszechświata, który ma nadzieję pewnego dnia opublikować jako grę cRPG.
Niedawno został też autorem książki. Miałam okazję porozmawiać z nim o jego debiutanckiej powieści, a także o pozostałej części jego twórczości.
Jest Pan ilustratorem i grafikiem koncepcyjnym. Możliwe, że pewnego dnia stworzony przez Pana wszechświat, będzie można zwiedzić w grze cRPG. Teraz został Pan autorem książki. Pana codzienność jest nierozłącznie powiązana z fantastyką. Co sprawiło, że tak bardzo ją Pan pokochał?
W czasach, w których zaczęła się rodzić postać Corvcana chłonąłem jak gąbka kulturę średniowiecza, encyklopedie staropolskie, Sapkowskiego i gry od Black Isle Studios. Była to zapewne forma ucieczki od rzeczywistości. Tak już zostało. W fantasy zawsze urzekała mnie malarskość światów i nieskończone morze idei, co połączone z mrocznym i szorstkim okresem wczesnego średniowiecza daje absorbującą mieszankę. Później, na studiach zaczęła pociągać mnie wizja świata bez ludzi, czego dopełnieniem była wizyta w Prypeci, a zwieńczeniem jest Periphery. Jednakże, do fantastyki tak jak i do wszystkiego mam wybiórczy stosunek, i np. SF kompletnie do mnie nie przemawia, a sama fantastyka jest jedną z wielu, wielu muz.
Co roku w naszym kraju pojawia się wielu debiutujących autorów. Jak u Pana narodziła się potrzeba napisania własnej powieści?
To się po prostu stało, instynktownie i organicznie. Najpierw chciałem napisać opowiadanie o Corvcanie. To był okres, w którym próbowałem swoich sił na bardzo różnych polach i to był tylko jeden z „projekcików”, ale zaczął się nagle rozrastać, zacząłem wymyślać nowe wątki, postacie, wreszcie rozdziały. Później powieść przeleżała kilka lat na dysku, aż wreszcie stwierdziłem, że czas ją wydać.
Co stanowiło dla Pana największy problem podczas tworzenia swojej pierwszej powieści?
Na pewno to, że to pierwsza powieść, że nie ustrzegę się błędów i że to nie jest moja domena, bo przecież całe życie maluję. Miałem świadomość tego, że powinienem zacząć od krótkich form, ale potrzeba rozwijania historii Roseza i Corvcana była silniejsza. Cały czas się zastanawiałem, jak ją wyważyć, bo z jednej strony to miała być lekka książka, przygodowa, można by zaryzykować stwierdzenie, że młodzieżowa i hultajska, a z drugiej chciałem żeby miała jakąś głębię, chciałem w niej poruszyć ważne dla mnie kwestie i cały czas nie wiem, czy te proporcje są dobre.
Mocno związał się Pan ze swoimi postaciami? Przekazał Pan im jakieś cechy własnego charakteru, wartości, światopogląd? Patrząc na ilustracje przedstawiające Roseza, odnoszę wrażenie, że wizualnie bardzo Pana przypomina.
Tak, bardzo mocno wiążę się ze wszystkimi postaciami, które tworzę. Staram się przeżywać to co one, żeby je lepiej zrozumieć i żeby były bardziej namacalne. Za każdym razem, jak sprawdzałem książkę i dochodziłem do sceny w sanktuarium to ściskało mi się gardło. Rosez, Corvcan i Nev mają niektóre moje cechy, są uparci, są obywatelami świata, niechętnie definiują siebie i innych, wszyscy kierują się instynktem i emocjami, ale też z czasem ich konstrukty zaczęły mutować, poprzez to co im się przytrafiało i zaczęły być bardziej samodzielne. Corvcan jest najprawdopodobniej zlepkiem wszystkich osób, które mi imponowały w różnych dziedzinach, w różnych momentach mojego życia. Jednocześnie jak na herszta hanzy jest mało rozważny, ma dużo wątpliwości, na pewno to nie jest zero – jedynkowy twardziel. Rosez to rzeczywiście taki trochę mały ja, wiecznie zbuntowany przeciwko wszystkiemu idealista, ale i utracjusz, a jednak jest dużo bardziej zdecydowany, potrafi się skupić całym sobą na zagadnieniu, nie zaprząta sobie głowy nieistotnymi kwestiami, tak jak ja to robię. Do tego w przeciwieństwie do mnie jest świetnie zbudowany i nie ma odstających uszu.
Zapoznając się ze światem, jaki Pan nakreślił, niejednokrotnie jest się świadkiem okrucieństwa, niesprawiedliwości losu, krótkowzroczności ludzkiego postrzegania. Czemu umieścił Pan swoje postacie w tak mrocznym uniwersum?
Nie wydaje mi się żeby świat Roseza i Corvcana był mroczniejszy niż nasz. Nawiązując do tematów podjętych w powieści; żyjemy w realiach, w których za obrazę zbiorowych imaginacji można pójść do więzienia, ale za to można krzywdzić dzieci w bestialski sposób, pod warunkiem, że ma się święcenia. W średniowieczu duchowieństwo też nie podlegało sądom i było praktycznie bezkarne, więc nic się nie zmieniło. Szkoły w Polsce uczą głównie tego, żeby być posłusznym, nie zadawać niewygodnych pytań i się nie wychylać. Wylewają się z nich obywatele, którymi można wiecznie manipulować jakimś zagrożeniem, kiedyś Żydami, potem uchodźcami, teraz środowiskiem LGBT, obywatele, których można kupić za 500 złotych wyjętych z ich własnych portfeli. I mówię tu tylko o naszym najbliższym otoczeniu, a to jest czubek góry lodowej, bo jeszcze jest krótkowzroczne wyniszczanie planety, jeszcze są konflikty zbrojne i wieczne łamanie praw człowieka na całym świecie. Mocno to wszystko przeżywam, więc na co dzień izoluję się od informacji, ale wiem że to wszystko tam jest, ten ból i brud, i pęcznieje jak ropniak.
Ja nie miałam tego problemu, ale zarzuca się Panu, że niektóre określenia, jakimi się Pan posługuje, są niezrozumiałe. Jak się Pan odniesie do takich oskarżeń?
Na pewno jestem od dziecka zafascynowany bujnością polskiego języka. Powieść pierwotnie była naszpikowana archaizmami i z czasem sporo z nich usunąłem lub zastąpiłem określeniami bardziej przystępnymi. Mam takie przyzwyczajenie, które wpoili mi rodzice, że jak nie znam jakiegoś słowa, to bardzo chętnie sięgam po słownik i je poznaję, co daje mi sporą satysfakcję. Z drugiej strony chciałbym, żeby moje książki się czytało płynnie, bo sam bardzo lubię takie czytać. No i jest tu trochę zgrzyt. Nie wiem też jeszcze, nawet mniej więcej, jaki jest mój czytelnik. Myślę, że zawiodła tu trochę redakcja, bo pewnie można to było lepiej ograć i to jest nauczka na przyszłość. A z trzeciej jeszcze strony, zawsze komuś coś nie będzie pasować, tak to już jest.
Pisarze dużo piszą, ale poza samym pisaniem spędzają dużo czasu przed książkami innych autorów. Wbrew ogólnemu mniemaniu, uwielbiają je gracze, jak również twórcy gier. Zastanawiam się, jaka jest Pana ulubiona książka fantastyczna? I za co ją sobie Pan ceni?
Nie uważam, żeby napisanie jednej książki czyniło mnie od razu pisarzem. Myślę że na to miano sobie trzeba bardziej zapracować. Ale jeśli już, to uważam, że pisarz, twórca w ogóle, powinien przede wszystkim doświadczać.
Co do drugiej części pytania to sporo tytułów przychodzi mi do głowy, ale gdybym miał wybrać jeden, to była by to powieść „Sto lat samotności”, zadziwiające arcydzieło, chociaż nie jestem pewien, czy jestem już wystarczająco dojrzały, żeby je w pełni pojąć.
Periphery to zupełnie inne uniwersum Pana autorstwa. Może nam Pan coś więcej o nim opowiedzieć? Wiem, że nie ma ono nic wspólnego z książką, ale prace z nim związane są naprawdę imponujące. Ponadto wśród nas jest wiele osób, które są zapalonymi graczami, więc sądzę, że mogą one ich ciekawić.
Bardzo chętnie. Tu potrzeba trochę szerszego spojrzenia. Malarstwem cyfrowym tak naprawdę na poważnie zająłem się dopiero pod koniec 2015 roku. Na początku, jak większość osób robiłem ilustracje, aż doszedłem do jakiegoś akceptowalnego poziomu. Jednak nie jestem zbyt cierpliwą osobą i wymalowywanie prac na dłuższą metę mnie nuży. Z czasem więc zwróciłem się w stronę grafiki koncepcyjnej, bo jest po prostu ciekawsza i jest dużo większym wyzwaniem. Z racji tego, że jej funkcją jest głównie rozwiązywanie problemów, a nie konstruowanie ładnych obrazków, można traktować ją bardziej szkicowo, malarsko, lżej, a cała jej wartość leży w zamyśle. Nie miałem jednak żadnej praktyki i żeby ją nabyć zacząłem tworzyć Periphery. Postacie, lokacje, kreatury, a także pojazdy i broń, czyli to wszystko, na co jest zapotrzebowanie przy produkcji gier video. Ale z czasem też, znowu, mimowolnie, zacząłem opracowywać tła fabularne dla kolejnych postaci, które zaczęły się zazębiać i w połączeniu z resztą tworzyć jakieś luźne strzępy fabuły. Powstało kilkanaście frakcji, które są ze sobą w bardzo burzliwych relacjach i kompletnie przepoczwarzona fauna oraz flora.
Przygotowanie cRPGa to jest ogromne przedsięwzięcie na kilkadziesiąt osób i na potężny budżet, więc to się nie stanie teraz. Uważam jednak, że od czasów serii Fallout nie było dobrego cRPGa w postapokaliptycznym sosie. Jest co prawda seria Wasteland, ale jak dla mnie to zmarnowany potencjał. Może trzecia część wyjdzie lepiej, bo właśnie ogłoszono jej produkcję. A sukcesy takich gier jak Divinity: Original Sin II pokazują, że jest jednak zapotrzebowanie na gry ambitne, z prawdzie otwartym światem, ciekawą fabułą i z elementami strategicznymi.
Na razie spokojnie pracuję sobie nad serią opowiadań, żeby dookreślić Periphery.
Co może Pan doradzić osobom chcącym pracować bez etatu, pragnącym utrzymywać się z własnej pasji?
Po pierwsze, najważniejsze, to nie jest droga dla wszystkich. Jeśli ktoś sobie bardzo ceni ciągłość i komfort pracy biurowej, jeśli kogoś przeraża wizja braku stałych dochodów i w sumie nieprzewidywalne godziny pracy, a także życie w samotności, to myślę, że taka osoba się nie odnajdzie „na freelansie”. Nie uważam też, żeby jedna droga była gorsza, a druga lepsza. Jak spisywałem plusy i minusy obu rozwiązań, to zawsze wychodził mi mniej więcej remis. Ja się zdecydowałem na freelance, bo cenię sobie swobodę. Mogę wybierać projekty, które mi bardziej pasują. Mogę sobie nabrać zleceń jak głupi, a potem sobie zrobić wakacje. Moja rada jest taka, że jeśli już ktoś się decyduje spróbować, to niech nie robi tego „na hura”. Na początku jest dużo nauki, bo poza wykonywaniem swojej dotychczasowej pracy, trzeba też szukać klientów, rozliczać się, negocjować kontrakty, być taką małą firemką i potrzeba czasu, żeby się w tym odnaleźć. Więc przez pierwszy rok, dwa, dobrze mieć jakieś pół etatu, żeby po prostu nie zdechnąć z głodu gdzieś pod płotem. Potem się już kręci. Pod warunkiem, że stale się podnosi swoje kwalifikacje i jest się konkurencyjnym.
Uważam, że w Pana książce drzemie potencjał. Jeśli spodoba się ona odbiorcom, ma Pan zaplanowane dalsze historie o Rosezie i Corvcanie?
Jeśli się spodoba. Tak, powieść jest zamkniętą historią, ale tak naprawdę to przygrywka do czegoś większego. Mam mniej więcej jakiś zarys dalszych losów postaci, które wprowadziłem. Mam też kilka nowych. Ale dużo większy potencjał tkwi w Periphery. Periphery powstało kilka lat temu, jest dużo bardziej wielopłaszyznowe, bogatsze i pociągające. Czas pokaże, co się z tego wszystkiego wykluje.
Jest Pan ilustratorem i grafikiem koncepcyjnym. Możliwe, że pewnego dnia stworzony przez Pana wszechświat, będzie można zwiedzić w grze cRPG. Teraz został Pan autorem książki. Pana codzienność jest nierozłącznie powiązana z fantastyką. Co sprawiło, że tak bardzo ją Pan pokochał?
W czasach, w których zaczęła się rodzić postać Corvcana chłonąłem jak gąbka kulturę średniowiecza, encyklopedie staropolskie, Sapkowskiego i gry od Black Isle Studios. Była to zapewne forma ucieczki od rzeczywistości. Tak już zostało. W fantasy zawsze urzekała mnie malarskość światów i nieskończone morze idei, co połączone z mrocznym i szorstkim okresem wczesnego średniowiecza daje absorbującą mieszankę. Później, na studiach zaczęła pociągać mnie wizja świata bez ludzi, czego dopełnieniem była wizyta w Prypeci, a zwieńczeniem jest Periphery. Jednakże, do fantastyki tak jak i do wszystkiego mam wybiórczy stosunek, i np. SF kompletnie do mnie nie przemawia, a sama fantastyka jest jedną z wielu, wielu muz.
Co roku w naszym kraju pojawia się wielu debiutujących autorów. Jak u Pana narodziła się potrzeba napisania własnej powieści?
To się po prostu stało, instynktownie i organicznie. Najpierw chciałem napisać opowiadanie o Corvcanie. To był okres, w którym próbowałem swoich sił na bardzo różnych polach i to był tylko jeden z „projekcików”, ale zaczął się nagle rozrastać, zacząłem wymyślać nowe wątki, postacie, wreszcie rozdziały. Później powieść przeleżała kilka lat na dysku, aż wreszcie stwierdziłem, że czas ją wydać.
Co stanowiło dla Pana największy problem podczas tworzenia swojej pierwszej powieści?
Na pewno to, że to pierwsza powieść, że nie ustrzegę się błędów i że to nie jest moja domena, bo przecież całe życie maluję. Miałem świadomość tego, że powinienem zacząć od krótkich form, ale potrzeba rozwijania historii Roseza i Corvcana była silniejsza. Cały czas się zastanawiałem, jak ją wyważyć, bo z jednej strony to miała być lekka książka, przygodowa, można by zaryzykować stwierdzenie, że młodzieżowa i hultajska, a z drugiej chciałem żeby miała jakąś głębię, chciałem w niej poruszyć ważne dla mnie kwestie i cały czas nie wiem, czy te proporcje są dobre.
Mocno związał się Pan ze swoimi postaciami? Przekazał Pan im jakieś cechy własnego charakteru, wartości, światopogląd? Patrząc na ilustracje przedstawiające Roseza, odnoszę wrażenie, że wizualnie bardzo Pana przypomina.
Tak, bardzo mocno wiążę się ze wszystkimi postaciami, które tworzę. Staram się przeżywać to co one, żeby je lepiej zrozumieć i żeby były bardziej namacalne. Za każdym razem, jak sprawdzałem książkę i dochodziłem do sceny w sanktuarium to ściskało mi się gardło. Rosez, Corvcan i Nev mają niektóre moje cechy, są uparci, są obywatelami świata, niechętnie definiują siebie i innych, wszyscy kierują się instynktem i emocjami, ale też z czasem ich konstrukty zaczęły mutować, poprzez to co im się przytrafiało i zaczęły być bardziej samodzielne. Corvcan jest najprawdopodobniej zlepkiem wszystkich osób, które mi imponowały w różnych dziedzinach, w różnych momentach mojego życia. Jednocześnie jak na herszta hanzy jest mało rozważny, ma dużo wątpliwości, na pewno to nie jest zero – jedynkowy twardziel. Rosez to rzeczywiście taki trochę mały ja, wiecznie zbuntowany przeciwko wszystkiemu idealista, ale i utracjusz, a jednak jest dużo bardziej zdecydowany, potrafi się skupić całym sobą na zagadnieniu, nie zaprząta sobie głowy nieistotnymi kwestiami, tak jak ja to robię. Do tego w przeciwieństwie do mnie jest świetnie zbudowany i nie ma odstających uszu.
Zapoznając się ze światem, jaki Pan nakreślił, niejednokrotnie jest się świadkiem okrucieństwa, niesprawiedliwości losu, krótkowzroczności ludzkiego postrzegania. Czemu umieścił Pan swoje postacie w tak mrocznym uniwersum?
Nie wydaje mi się żeby świat Roseza i Corvcana był mroczniejszy niż nasz. Nawiązując do tematów podjętych w powieści; żyjemy w realiach, w których za obrazę zbiorowych imaginacji można pójść do więzienia, ale za to można krzywdzić dzieci w bestialski sposób, pod warunkiem, że ma się święcenia. W średniowieczu duchowieństwo też nie podlegało sądom i było praktycznie bezkarne, więc nic się nie zmieniło. Szkoły w Polsce uczą głównie tego, żeby być posłusznym, nie zadawać niewygodnych pytań i się nie wychylać. Wylewają się z nich obywatele, którymi można wiecznie manipulować jakimś zagrożeniem, kiedyś Żydami, potem uchodźcami, teraz środowiskiem LGBT, obywatele, których można kupić za 500 złotych wyjętych z ich własnych portfeli. I mówię tu tylko o naszym najbliższym otoczeniu, a to jest czubek góry lodowej, bo jeszcze jest krótkowzroczne wyniszczanie planety, jeszcze są konflikty zbrojne i wieczne łamanie praw człowieka na całym świecie. Mocno to wszystko przeżywam, więc na co dzień izoluję się od informacji, ale wiem że to wszystko tam jest, ten ból i brud, i pęcznieje jak ropniak.
Ja nie miałam tego problemu, ale zarzuca się Panu, że niektóre określenia, jakimi się Pan posługuje, są niezrozumiałe. Jak się Pan odniesie do takich oskarżeń?
Na pewno jestem od dziecka zafascynowany bujnością polskiego języka. Powieść pierwotnie była naszpikowana archaizmami i z czasem sporo z nich usunąłem lub zastąpiłem określeniami bardziej przystępnymi. Mam takie przyzwyczajenie, które wpoili mi rodzice, że jak nie znam jakiegoś słowa, to bardzo chętnie sięgam po słownik i je poznaję, co daje mi sporą satysfakcję. Z drugiej strony chciałbym, żeby moje książki się czytało płynnie, bo sam bardzo lubię takie czytać. No i jest tu trochę zgrzyt. Nie wiem też jeszcze, nawet mniej więcej, jaki jest mój czytelnik. Myślę, że zawiodła tu trochę redakcja, bo pewnie można to było lepiej ograć i to jest nauczka na przyszłość. A z trzeciej jeszcze strony, zawsze komuś coś nie będzie pasować, tak to już jest.
Pisarze dużo piszą, ale poza samym pisaniem spędzają dużo czasu przed książkami innych autorów. Wbrew ogólnemu mniemaniu, uwielbiają je gracze, jak również twórcy gier. Zastanawiam się, jaka jest Pana ulubiona książka fantastyczna? I za co ją sobie Pan ceni?
Nie uważam, żeby napisanie jednej książki czyniło mnie od razu pisarzem. Myślę że na to miano sobie trzeba bardziej zapracować. Ale jeśli już, to uważam, że pisarz, twórca w ogóle, powinien przede wszystkim doświadczać.
Co do drugiej części pytania to sporo tytułów przychodzi mi do głowy, ale gdybym miał wybrać jeden, to była by to powieść „Sto lat samotności”, zadziwiające arcydzieło, chociaż nie jestem pewien, czy jestem już wystarczająco dojrzały, żeby je w pełni pojąć.
Periphery to zupełnie inne uniwersum Pana autorstwa. Może nam Pan coś więcej o nim opowiedzieć? Wiem, że nie ma ono nic wspólnego z książką, ale prace z nim związane są naprawdę imponujące. Ponadto wśród nas jest wiele osób, które są zapalonymi graczami, więc sądzę, że mogą one ich ciekawić.
Bardzo chętnie. Tu potrzeba trochę szerszego spojrzenia. Malarstwem cyfrowym tak naprawdę na poważnie zająłem się dopiero pod koniec 2015 roku. Na początku, jak większość osób robiłem ilustracje, aż doszedłem do jakiegoś akceptowalnego poziomu. Jednak nie jestem zbyt cierpliwą osobą i wymalowywanie prac na dłuższą metę mnie nuży. Z czasem więc zwróciłem się w stronę grafiki koncepcyjnej, bo jest po prostu ciekawsza i jest dużo większym wyzwaniem. Z racji tego, że jej funkcją jest głównie rozwiązywanie problemów, a nie konstruowanie ładnych obrazków, można traktować ją bardziej szkicowo, malarsko, lżej, a cała jej wartość leży w zamyśle. Nie miałem jednak żadnej praktyki i żeby ją nabyć zacząłem tworzyć Periphery. Postacie, lokacje, kreatury, a także pojazdy i broń, czyli to wszystko, na co jest zapotrzebowanie przy produkcji gier video. Ale z czasem też, znowu, mimowolnie, zacząłem opracowywać tła fabularne dla kolejnych postaci, które zaczęły się zazębiać i w połączeniu z resztą tworzyć jakieś luźne strzępy fabuły. Powstało kilkanaście frakcji, które są ze sobą w bardzo burzliwych relacjach i kompletnie przepoczwarzona fauna oraz flora.
Przygotowanie cRPGa to jest ogromne przedsięwzięcie na kilkadziesiąt osób i na potężny budżet, więc to się nie stanie teraz. Uważam jednak, że od czasów serii Fallout nie było dobrego cRPGa w postapokaliptycznym sosie. Jest co prawda seria Wasteland, ale jak dla mnie to zmarnowany potencjał. Może trzecia część wyjdzie lepiej, bo właśnie ogłoszono jej produkcję. A sukcesy takich gier jak Divinity: Original Sin II pokazują, że jest jednak zapotrzebowanie na gry ambitne, z prawdzie otwartym światem, ciekawą fabułą i z elementami strategicznymi.
Na razie spokojnie pracuję sobie nad serią opowiadań, żeby dookreślić Periphery.
Co może Pan doradzić osobom chcącym pracować bez etatu, pragnącym utrzymywać się z własnej pasji?
Po pierwsze, najważniejsze, to nie jest droga dla wszystkich. Jeśli ktoś sobie bardzo ceni ciągłość i komfort pracy biurowej, jeśli kogoś przeraża wizja braku stałych dochodów i w sumie nieprzewidywalne godziny pracy, a także życie w samotności, to myślę, że taka osoba się nie odnajdzie „na freelansie”. Nie uważam też, żeby jedna droga była gorsza, a druga lepsza. Jak spisywałem plusy i minusy obu rozwiązań, to zawsze wychodził mi mniej więcej remis. Ja się zdecydowałem na freelance, bo cenię sobie swobodę. Mogę wybierać projekty, które mi bardziej pasują. Mogę sobie nabrać zleceń jak głupi, a potem sobie zrobić wakacje. Moja rada jest taka, że jeśli już ktoś się decyduje spróbować, to niech nie robi tego „na hura”. Na początku jest dużo nauki, bo poza wykonywaniem swojej dotychczasowej pracy, trzeba też szukać klientów, rozliczać się, negocjować kontrakty, być taką małą firemką i potrzeba czasu, żeby się w tym odnaleźć. Więc przez pierwszy rok, dwa, dobrze mieć jakieś pół etatu, żeby po prostu nie zdechnąć z głodu gdzieś pod płotem. Potem się już kręci. Pod warunkiem, że stale się podnosi swoje kwalifikacje i jest się konkurencyjnym.
Uważam, że w Pana książce drzemie potencjał. Jeśli spodoba się ona odbiorcom, ma Pan zaplanowane dalsze historie o Rosezie i Corvcanie?
Jeśli się spodoba. Tak, powieść jest zamkniętą historią, ale tak naprawdę to przygrywka do czegoś większego. Mam mniej więcej jakiś zarys dalszych losów postaci, które wprowadziłem. Mam też kilka nowych. Ale dużo większy potencjał tkwi w Periphery. Periphery powstało kilka lat temu, jest dużo bardziej wielopłaszyznowe, bogatsze i pociągające. Czas pokaże, co się z tego wszystkiego wykluje.
Zainteresowani? Koniecznie odwiedźcie stronę autora, gdzie znajdziecie więcej jego prac. Mi pozostaje podziękować Panu Dawidowi Jurkowi za poświęcony czas i życzyć spełnienia marzeń.
Świetny wywiad, brawo
OdpowiedzUsuń