Jestem odmieńcem! W momencie, kiedy wszyscy skakali pod sufit z radości i zachwytu na wieści o "Uniwersum Metro 2033" - nowej książce odbywającej się w świecie "Metro 2033", "Metro 2034", ja podeszłam do tego obojętnie. Ba, nawet wcześniej nie znałam żadnego z dwóch wymienionych tytułów. Ale cóż, rozgłos robi swoje. Po przeczytaniu kilku recenzji, gdzie wszyscy, jak najbardziej, polecali zakupienie pozycji, skusiłam się. I co z tego wszystkiego wynikło? Otóż, padłam ofiarą zachwalania pozycji, która w zasadzie wcale na to nie zasługuje, a przynajmniej w moich oczach, bo lektura "Petera" okazała się zmarnowanym czasem. Z książki nie wyciągnęłam niemalże nic.
Dmitrij Głuchowski jest czymś w rodzaju mistrza, który stworzył bestsellerowe "Metro 2033" i "Metro 2034", a Szymun Wroczek to uczeń, który próbuje przerosnąć nauczyciela. Czy mu się to udało? Cóż, trudno to określić, zdania na ten temat są różne. Niektórzy uważają, że nie, inni znowu, że jak najbardziej, a znowu ci skromniejsi przystają na tym, że Wroczkowi udało się utrzymać klimat i stopień wcześniej stworzony pierwowzorów przez pomysłodawcę. Najciekawsze z tego wszystkiego jest to, że Dmitrij Głuchowski zaakceptował książkę, która została napisana przez jego fana. Tysiące ludzi na na całym świecie pisze na różnych portalach swoje fan arty, ale tylko jeden z nich został zaakceptowany przez pisarza. Był nim właśnie "Piter" - którego historia odbywa się w Sankt Petersburskim metrze.
My już dawno umarliśmy. Na ziemi pozostali jedynie nieliczni, którzy ku swojemu szczęściu lub nieszczęściu, przeżyli. Ziemia, skażona po wybuchu bomby atomowej, nie jest zdatna do życia. Ofiarami nieszczęsnego dnia, kiedy życie na powierzchni przestało istnieć, nie padli tylko ludzie, ale również zwierzęta. Zmutowane, niektóre obdarzone nieprzeciętną inteligencją tułają się po nawierzchni oraz wnętrzach tuneli metra, które zdrobniale przez mieszkańców jest zwane Piter. Iwan Mierkułow jest jednym z nich. Zadaniem mężczyzny jest dostarczanie do podziemia, wszystkiego, co ostało się na powierzchni i co może przydać się do codziennego życia. Ktoś, kto jest na stanowisku diggera, czyli Iwana, nie ma łatwego życia, szczególnie, kiedy nie jest się już w świetlistych latach swojego życia. Wszystko wkrótce ma się jednak zmienić. Iwan planuje ślub ze swoją ukochaną Tanią, do którego w istocie nie dochodzi. Kradzież agregata - ustrojstwa podtrzymującego życie wszystkich - niszczy wszystko. W metrze wybuchają wzajemne oskarżenia, plotki, co w końcu prowadzi do wojny między stacjami. Iwan, nie do końca z własnej woli, bierze udział w tej wojnie, która zmieni wszystko, na zawsze.
Fabuła "Pitera" Szymuna Wroczeka nie jest zbytnio oryginalna, ani ciekawa. Dwa pierwsze rozdziały książki jeszcze nie przekraczały stworzonej przeze mnie linii, która wyznacza granicę między "da się znieść", a "męczarnia". Główny bohater był pomysłową osobą, całkiem interesującą, jego walka z ośmiornico podobnym stworzeniem, także przypadła mi do gustu, chodź daleko było jej do rewelacji pobudzającej ekscytację. Niesamowicie dołująca część "Pitera" nastąpiła potem, kiedy rozpoczęła się wojna między stacjami. Osobiście dla mnie, to był istny monolog. Książkę ratował jeszcze fakt, że momentami jej autor, dodawał do teraźniejszej sytuacji głównego bohatera, wspomnienia z jego przeszłości. Tak więc "Pitera" przeczytałam całego, bo byłam ciekawa, tego, co już nastało w życiu Iwana. Drugim elementem, który powoduje, że książka nie jest kompletną katastrofą, to jego przygody, które odbywa podczas swojej długiej podróży - tu jednak świat powieści niezbyt się zmienia i po dłuższym czasie jego szarość staje się przygnębiająca.
Jak ktoś, kiedyś mądrze powiedział: Nie zrobisz z fizyka dobrego fantasty, nawet jeżeli byś mocno tego chciał. Osoba, odgrywająca znaczną rolę w dziedzinie ścisłej, zawsze będzie podchodziła do tworzonej przez siebie książki z technicznego punktu widzenia. Takie rzeczy zawsze widać, kiedy czyta się daną powieść i nie inaczej jest z Szymunem Wroczkiem. Pisarz ukończył Moskiewski Uniwersytet Nafty i Gazu, więc i do swojej powieści podchodzi z charakterystycznym dla wyuczonej dziedziny spojrzeniem. To przeszkadza przy czytaniu, bo niektóre sformułowania używane przez pisarza, są nieznane dla przeciętnego, nieświadomego czytelnika, który nie interesuje się wojnami nuklearnymi i wyposażeniem wojska.
Słownictwo, na które natkniemy się w "Piterze" nie można nazwać pospolitym. Twórca recenzowanej powieści posługuje się wygórowanymi i wyszukanymi słowami, co nie ułatwia nam czytania. Styl Szymuna Wroczka wyjątkowo nie przypadł mi do gustu, Autor skupia się na opisywaniu otoczenia, szczególnie małych detali. za to ogółów nie ma wcale. Jeżeli ktoś nie zna całokształtu zawartego w "Metrze 2033, 2034" to będzie miał mały problem z rozeznaniem. Tak samo, jak z resztą. I dialogi nie przypadły mi do gustu. Widać, że twórca próbował stworzyć jakiś klimat, ale nie wyszło mu to wcale. Ogólne, to postacie, z którymi spotyka się Iwan przychodzą i odchodzą, nijako wpływając na daną scenę.
Książki apokaliptyczne powstają cały czas. Ich fabuła jest gorsza lub lepsza, a "Piter" nie jest niczym oryginalnym spośród innych. Książka została stworzona z myślą o fanach twórczości Dmitrija Głuchowskego i osoba, która nie miała z nią do czynienia, nie ma czego w niej szukać. Mnie książka wyjątkowo się nie spodobała i nieco zniszczyła smaczek na oba wcześniejsze pierwowzory.
Dziękuję wydawnictwu Insignis oraz portalowi Sztukateria za egzemplarz recenzencki.