"Kroniki Mac O’Connor" mają wszystkie cechy, których nienawidzę w książkach - pisane są w formie pamiętnika głównej bohaterki, posiadają dużo romantycznych zawiłości, odbywają się w współczesnym świecie - zazwyczaj takie pozycje szybko odkładam na półkę. "Mroczne szaleństwo" - pierwszy tom "Kronik..." - miało w sobie coś przyciągającego, co kazało mi porzucić zawyżone stereotypy i dać pozycji szansę. Zrobiłam to. Przeczytałam pierwszy, drugi oraz trzeci tom - obecnie przeze mnie recenzowany. Koincydencją w ogóle było to, że trafiłam na tę serię. Cieszy mnie jednak taki bieg zdarzeń, gdyż lektura wszystkich trzech pozycji sprawiła mi przyjemność, a Karen Marie Moning za każdym razem udało się zaskoczyć mnie czymś nowym.
Urodzona w Cincinnati, w stanie Ohio Karen Marie Moning ukończyła Purdue University, z licencjatem z zakresu Społeczeństwa i Prawa. Po dziesięciu latach pracy w firmie ubezpieczeniowej postanowiła zrealizować swoje marzenia dotyczące kariery pisarskiej. Obecnie autorka jest twórczynią pięciu książek z serii "Kroniki Mac O’Connor", z której dotychczas trzy ukazały się w Polsce, za pośrednictwem wydawnictwa MAG.
MacKeyla odkrywa prawdziwą istotę Sinsar Dubh - mrocznej księgi, której posiadacz jest w stanie zniszczyć cały świat, i którą każdy chce na własność. Jericho Barronsem - bogaty, mroczny i tajemniczy pracodawca Mac - twierdzi, że zależy mu na niej bo kolekcjonuje książki. V’lan - seksowny zabójca, elf - chce tomu dla swojej królowej. Wielki Pan - potencjalny zabójca siostry Mac - pragnie jej po to aby zawładnąć nad światem. Dziewczyna nie wie komu z nich może zaufać, więc postanawia swoje odkrycie, tylko w pewnej mierze, wyjawić jednemu z nich, elfowi.
V’lan, który jako jedyny ma konkretny powód na zdobycie relikwii, w zamian za pomoc w jej odnalezieniu oferuje bezpieczeństwo oraz bogate, słoneczne kurorty, których Mac w deszczowym Dublinie brakuje najbardziej. Dziewczyna zbliżając się do niego stara się oddalić od Barronsa. Zamierza zwodzić swojego dotychczasowego opiekuna podczas poszukiwań Sinsar Dubh, tak długo jak się będzie jej to udawało. Jericho Barrons ma jednak coś, co różni go od tej dwójki, a mianowicie swoją bezwzględność. Jeżeli nie będzie w stanie otrzymać od niej informacji po dobroci, zrobi to siłą. Jest jeszcze Wielki Pan. On straszy Mac, jednocześnie proponuje jej to czego pragnie najbardziej, powrotu zamordowanej siostry.
W tym całym rozgardiaszu MacKayla Lane musi w końcu zdecydować kto jest jej przyjacielem, a kto wrogiem - jak dotychczas nie szło jej to zbyt dobrze. Mury dzielące świat elfów i ludzi słabną, a jeżeli nic, ani nikt ich nie wzmocni, na świat nieśmiertelnych spadnie szarańcza składająca się z Mrocznych. Sinsar Dubh buszująca po ulicach - już niebezpiecznego Dublina - zwiększa jedynie liczbę przestępczości. A Jayne - gliniarz, który od śmierci swojego szwagra nie daje Mac spokoju - jest tylko kolejną przeszkodą, gdyż w każdy miejscu, w którym widząca sidhe się pojawia, jest tam też i on. Może nakarmienie elfim ciałem otworzy mu oczy?
Bohaterowie Karen Marie Moning w "Szaleństwie elfów" momentami mnie zaskakiwali. W tym tomie szczególnie widać, że akcja książki staje się coraz szybsza, tak więc i jej postaci są coraz bardziej drażliwe - szczególnie Jericho Barrons i V’lan. Wszyscy stają się bardziej zdeterminowani, groźni lub skłonni do przemocy. Autorka przy tym odsłania dla nas karty z przeszłości niektórych. Wyjaśniają się tajemnice losów osób drugoplanowych - na przykład Fiony - jednak pojawiają się też kolejne sekrety.
Dublin - miejsce gdzie odbywa się większość akcji "Kronik Mac O’Connor" - przez większość tego tomu jest taki sam. Mroczny, niebezpieczny, deszczowy, z ludźmi oraz tymi, którzy chcą ich udawać, chodzącymi po ulicach - idealne otoczenie dla powieści dark fantasy.
Karen Marie Moning udoskonaliła swój styl pisania od "Krwawego szaleństwa". Zdecydowanie poprawiła w nim to, co było wcześniej nie najlepsze. Pisarka teraz dużo uwagi przywiązuje do opisów - co można przykładowo zauważyć w księgarni, która w końcu wiele razy pojawiała się wcześniej, jako tło do scen. Niestety, ale choć opisy są dokładniejsze, wypowiedzi Mac - przypominam, że książki są pisane jako jej pamiętnik - takie nie są. Momentami, zwyczajne błahostki jak zbyt często używane te same zwroty, wyjaśnianie czegoś po dwa razy, czy literówki, rzucają się w oczy. "Szaleństwo elfów" mimo to czyta się szybko oraz gładko.
Tym co najlepsze, w trzecim tomie "Kronik Mac O’Connor" wydał mi się początek, w którym główna bohaterka wraca w swoim pamiętniku do przeszłości, cofając zapisane kartki i wymieniając to co już ją spotkało - czytelnik oczywiście jeszcze tego nie zaznał, a sama MacKayla odkrywa jedynie detale - to fajna zapowiedź tego, co nas czeka w lekturze. Stosunki, jak zawsze szczególne, Mac i Jericho - również są intrygujące. Wspaniałe również jest zakończenie, trochę postapokaliptyczne.
"Kroniki Mac O’Connor: Szaleństwo elfów" ciut mnie zawiodło, gdyż ich twórczyni w dużej mierze pokazuje to co już było w poprzedniej części. Zabrakło mi zdobywania artefaktów i polowań na Sinsar Dubh - która teraz jest łatwiejsza do wywęszenia niż wcześniej. Zakończenie tej części przeszło jednak moje najśmielsze oczekiwania i trudno mi przewidzieć, co autorka umieści w kolejnym tomie. Na pewno będzie on szczególny. Nie mam tylko pojęcia, skąd twórca okładki wziął scenę przedstawioną na niej. W poprzednich tomach również została nagięta rzeczywistość, ale tym razem przeszła ona samą siebie. Nie sugerujcie się sceną płonącej księgarni - przypuszczam, że to ten budynek - nie zdradza ona fabuły książki, bo takie wydarzenie nie miało nigdy miejsca. Okładka, nawet mimo swojej fikcji, jest ciekawsza od oryginału.
"Szaleństwo elfów", i jego poprzednie elementy, posiada w sobie wiele scen erotycznych i seksu, więc po dzieło powinny sięgać osoby dojrzałe. Ktoś, kto kocha tajemnice, splątane ze sobą losy bohaterów, przepych i okrucieństwo, będzie zadowolony z pozycji.