"Czarnoskrzydły"
to pierwsza część serii "Znak Kruka". Łowca nagród o mrocznej
przeszłości walczy z siłami nieśmiertelnych istot zwanych Królami Głębi.
Ed McDonald - brytyjski pisarz fantasy. Pragnienie
wymyślania i opowiadania historii, rozbudzili w nim rodzice. To oni są
odpowiedzialni za jego dziecięcą obsesję na punkcie goblinów i smoków. Obecnie mieszka w Londynie w Wielkiej Brytanii.
Nadzieja, rozum, człowieczeństwo: Nieszczęście odbiera je wszystkie.
Pod
popękanym i wyjącym niebem rozciąga się rozległe, skażone Nieszczęście,
tajemnicza pozostałość wyniszczającej wojny z nieśmiertelnymi istotami
znanymi jako Królowie Głębi. Wojna zakończyła się niemal przed wiekiem, a
wrogów trzyma w szachu tylko istnienie Maszynerii, straszliwej broni
strzegącej granic Nieszczęścia. Nieprzyjaciel przyczaił się po drugiej
stronie zatrutej ziemi niczyjej, tętniącej od zwichrowanej magii i
złowrogich widm. Obserwuje. Wyczekuje.
Łowca
nagród Ryhalt Galharrow oddycha pyłem Nieszczęścia od dwudziestu
gorzkich lat. Kiedy dostaje rozkaz odszukania zamaskowanej arystokratki w
przygranicznej placówce, niespodziewanie wpada w sam środek szturmu
Królów Głębi, który może oznaczać, że nieśmiertelni przestali się lękać
Maszynerii. Tylko imponujący pokaz mocy poszukiwanej kobiety, Lady
Ezabeth Tanzy, pozwala odeprzeć napastników.
Ezabeth
jest cieniem z ponurej przeszłości Galharrowa. Wspólnie wpadają w sieć
spisku, który grozi zerwaniem kruchego pokoju, jaki gwarantowała
Maszyneria. Galharrow nie jest gotowy na poznanie prawdy o krwi, którą
przelał, i bogach, którym ma służyć...
Stworzenia zwane Królami Głębi pragnące zniewolić ludzkość i zmienić ją w posłuszne, zdeformowane stwory, które będą oddawać im cześć. Bezimienni, okrutni i mający na uwadze jedynie końcowy triumf, stoją im na drodze. W ten konflikt zamieszana zostaje dwójka śmiertelników, od jakich będzie zależał los wielu. Można chcieć od powieści czegoś więcej? Okazuje się, że można.
Przewodnim bohaterem powieści Eda McDonalda jest Ryhalt Galharrow, członek niewielkiej organizacji, która spełnia wolę Bezimiennych. Ryhalt Galharrow przez ostatnie pięć lat nie otrzymał żadnego prawdziwego rozkazu. Może swobodnie działać, wykorzystując wszelkie zasoby, jakie uda mu się zgromadzić. Ludzie, jakimi się otacza, są wynajętymi pomocnikami, niewiele lepszymi od najemników. Zapewne nawet gorszymi. Jak ci, z jakimi obecnie podróżuje. Mężczyzna nie pamięta, skąd wytrzasnął taką bandę bezwartościowych szczurów. Skończyła mu się brandy, zawędrował dwadzieścia mil w głąb Nieszczęścia, a na dodatek wlecze się za nim hołota. W jego codzienności coś musiało się fatalnie spieprzyć. Wśród nich, zaledwie Nenn jest mu w miarę bliska. Ma niewyparzoną gębę, zatwardziałe serce i podrzyna ludziom gardła jak pirat, ale jest jego piratem. Co więcej, zawsze lubi, jak żartuje z elit. Nie ma za wielu miłych słów do powiedzenia na ich temat. Oboje posiadają złe doświadczenia z klasą rządzącą. Jak ktoś od tak dawna wspólnie podróżuje i chleje częściej, niż trzeźwieje,
musi nauczyć się tolerować pewną dozę niesubordynacji. Niektórzy ludzie
błędnie biorą ich za kochanków, uznając, że blizny się przyciągają. Nenn
utrzymuje, że jest prawdziwą kocicą w łóżku, ale on nie jest w stanie
znieść jej plucia ani całkowitego lekceważenia manier. Z drewnianym
nosem nie zostanie modelką malarskiego mistrza, ale na widok portretu Ryhalta Galharrowa dworskim damom też nie przyspiesza bicie serca. Nic dziwnego, że ludzie uważają ich za dobraną parę. Jest jeszcze Ezabeth Tanza, ale ona wzbudza w nim wspomnienia, do jakich ten nie chce wracać. Minęło dziesięć lat, odkąd spotkał ją ostatnim razem. Od tamtej chwili próbuje wyrugować ją ze swojej pamięci. Pomimo upływu dwudziestu lat, małżeństwa, dzieci i wieloletnich wędrówek koszmarnymi pustkowiami, oblicza ozdobionego bliznami, złamanego nosa, i złamaną szczęką jej imię wciąż jest dla niego, jak cios w jaja. Na pewno nie spodziewa się, że tamten ubrany w falbanki chłopiec zarabia na przetrwanie w taki sposób. Jednakże najsmutniejsze jest to, że go nie rozpoznaje. Ezabeth Tanza. Wygląda identycznie jak przed dwudziestoma latami. Gładka młodzieńcza twarz, delikatne dziewczęca buzia, która już nie jest dzieckiem, ale jeszcze nie naznaczyła jej kobiecość. Jest oszałamiająco piękna. Powinna osiwieć, jednak nie postarzała się ani o dzień.
Na świecie jest wiele odmian zła. Niektóre z nich są ludźmi, inne istnieją w Nieszczęściu. Najgorsze pochodzą spoza Nieszczęścia, z dalekiego wschodu. Nieszczęście to pasmo składające się z wiekowych skamieniałych korzeniami drzew prowadzących w głąb rozpadlin. Zbocz, które pokrywają luźne kamienie. Powietrze jest tam zimne i całkowicie pozbawione wilgoci, a światło słabe. Dawniej rósł tam tysiącletni las, zanim powstało Nieszczęście. Teraz pozostały
tylko korzenie, suche i szare jak stare kości. W Nieszczęściu nie ma
wody, a wokół napotykanych od czasu do czasu tłustych czarnych sadzawek, nie rośnie żadna roślinność. Patrole Czarnoskrzydłych rzadko wkraczają tak głęboko na teren Nieszczęścia, niemal poza
obszar Łańcucha, a jak to robią, raczej nie schodzą w ciemność. Najprawdopodobniej dlatego
wróg wykorzystuje go jako miejsce spotkań szpiegów i sympatyków. Za powstanie Nieszczęścia jest odpowiedzialna Wronia Stopa, jeśli przypisywanie winy czemuś takiemu jak on ma jakiekolwiek znaczenie. On i inni Bezimienni są poza zasięgiem żałosnych śmiertelników. Niektórzy otaczają ich kultem, jakby byli bogami, ale jeśli Wronia Stopa jest bogiem, to istnienie nie jest warte splunięcia. Przez dwa stulecia Bezimienni walczyli z Królami Głębi. I co z tego wynikło? Mnóstwo płaczu i kości żółknących pod piaskami Nieszczęścia. Nastąpił pat, nawet nie pokój, a w środkowych miastach ludzie nie zdają sobie choćby sprawy, że zaledwie Maszyneria i stacje Łańcucha zapewniają im ochronę przed Królami Głębi. Nie wiedzą, jak blisko znajdują się szubienicy, jak mocno pętla zaciska się na ich gardłach. Wronia Stopa nie uzna swojej porażki, dopóki nie poświęci każdego człowieka w Dortmarku. Jest do tego zdolny. Udowodnił to, jak w akcie desperackiej obrony wypalił w świecie Nieszczęście.
Pierwsze chwile spędzone z "Znakiem Kruka: Czarnoskrzydłym", autorstwa Eda McDonalda, nie zwiastują niczego złego. Przedstawiona zostaje nam hołota, która sama ustala, co to dobroć, a co niegodziwość, porozumiewająca się w sposób charakterystyczny dla ich rodzaju ludzi. . Na dodatek mroczne, pełne tajemnic, śmierci i istot, które nie są już ludźmi uniwersum. Łatwo można poczuć się jak w domu. Szkoda, że pośpiesznie spycha się nas za jego próg. Ponieważ, fabuła dzieła, zmieniła się, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki. To, co w jednej chwili wzbudza zainteresowanie, w następnej już dezorientuje. Historia rozpoczyna się w momencie, jak przewodni protagonista, wraz z druhami, poluje na dwóch nieszczęśliwców, starając się samemu nie zostać ofiarą. I wiecie co? Nic ciekawego się nie odbędzie. Bohaterowie zastaną ich już martwych, więc amputują im głowy, a następnie wrócą do kompanów. Jednakże, zanim dotrą do nieboszczyków, nagadają się co niemiara o potworze, jakiego nam nie będzie wcale dane poznać. I choć to można jeszcze zignorować, to na rozpierdziel, jaki ma miejsce potem trudno patrzeć przychylnym okiem. Ponieważ, nie trudno dostrzec, że Ed McDonald ma wiele problemów ze swoim warsztatem pisarskim. Główne postacie, jakie nakreślił, są interesujące, ale zaledwie pobieżnie. Posiadają ciekawą prezencję, ale co nam po nich, jak w tym uniwersum, co druga napotkana przez przewodnich bohaterów postać jest popaprana. Ponadto, ich pełen przekleństw żargon, traci na wartości, jak okazuje się, że cała powieść jest nim przepełniona. Sami pewnie wiecie, jak to działa. Klnące postacie, dodają powieści smaczku, ale dodatkowe przekleństwa w opisach, sprawiają, że historia niezwłocznie staje się niestrawna. Szczególnie że zostaje nam ona podana wprost od Ryhalta Galharrowa, jaki podobno ma szlacheckie pochodzenie, więc pisarz mógł sobie podarować takie zabiegi. Rozczarowuje też samo uniwersum, które naprawdę nie ma wiele do zaoferowania. Za to przemija dużo czasu, zanim można zrozumieć, jak ono właściwie działa. Co więcej, nietrudno odnieś wrażenie, że Edowi McDonaldowi podczas pisania "Znaku Kruka: Czarnoskrzydłego" szczególnie zabrakło cierpliwości. Najbardziej widać to w opisach, które są niekompletne i posiadają wiele błędów. Trudno powiedzieć dokąd bezustannie spieszno autorowi, ale jego dzieło zapłaciło za ten pośpiech dużą cenę.
W "Znaku Kruka: Czarnoskrzydłym", autorstwa Eda McDonalda trudno doszukać się jakichkolwiek pozytywnych stron. Książka, którą ma nam do zaoferowania jest niekompletna i pełna potknięć. Nie odróżnia ją nic od pozostałych potraktowanych po macoszemu dzieł debiutantów, które ostatnio pojawiają się na półkach naszych księgarni.