Kolekcja książek "Star Wars" nie równa się z żadną inną, jeżeli chodzi o liczność tomów. Od lat świat "Gwiezdnych Wojen" jest rozbudowywany na większe oraz mniejsze cząsteczki. Ogrom fabuły przeraża wielu wielbicieli science fantasy, jednak są jeszcze czytelnicy, którzy chętnie nabywają nowe tomy serii mimo jej ilości. Piszących, którym nie brakuje świeżych pomysłów, również przybywa.
Pierwszy tom "Droga zagłady" rozpoczynający trylogię Dartha Bane został napisany w dwa tysiące siódmym roku. Książka, która na chwilę obecną otwiera serię "Star Wars", wcale nie została napisana jako pierwsza. Autor powieści: Drew Karpyshyn, postanowił po prostu włożyć do świata "Star Wars" swoje trzy grosze, tak aby "Maska kłamstw" - Jamesa Luceno wydana w dwa tysiące pierwszym roku przestała otwierać serię. Dzięki wydawnictwu Abmer, które w Polsce zajęło się wydaniem prawie wszystkich tomów "Gwiezdnych Wojen", ich fani mogę zakupić wszystkie książki w chronologicznym wydaniu jako wersję kieszonkową. Wielbicielowi, nawet temu, który zapoznał się jedynie z ekranizacjami galaktycznych pojedynków, trudno jest nie skorzystać z takiej okazji. Ja postanowiłam zakupić "Drogę zagłady" w niższej cenie, niż była ona sprzedawana dotychczas i przekonać się, czy rzeczywiście wilk jest taki groźny jak przedstawiają go na obrazku. Cóż, okazało się, że nie!
Dessel urodził się, wychował u boku okrutnego ojca i żył na Apatros, gdzie jako górnik całymi dniami wydobywał kortosis - materiał potrzebny Republice do wytwarzania zbroi, broni i statków dla swoich żołnierzy prowadzących wojnę z Sithami. Praca na planecie, która oprócz tego cennego minerału nie miała nic do zaoferowania, była ciężka i marnie opłacana. Do problemów mężczyzny dochodziły również długi, jedyne dziedzictwo pozostawione przez ojca. Dessel chciał się wydostać z tego koszmaru, raz na zawsze, jednak jedyną możliwością na to było przyłączenie się do wojsk Republiki, a śmierć od miecza świetlnego lub miotacza nie było zachęcającą przyszłością. Jednak w najmniej oczekiwanym momencie marzenie o wydostaniu się z życiowego piekła, okazało się koniecznością. Podczas napadu na Dessela, który przeprowadzili wściekli za przegraną grę w karty żołnierze Republiki, w którym zginął jeden z nich. Dessel nie miał wyboru. Musiał skorzystać z pomocy jedynego przyjaciela i wstąpić w szeregi żołnierzy Sithów. Osiągnięcia odniesione w walce, temperament, moc i gniew doprowadziły go na Korriban. Zgromadzeni w mieszczącej się tam Akademii Mistrzowie przygarnęli go w swoje szeregi uczniów nie wiedząc, że to on, odrodzony jako Darth Bane zniszczy wiele istnień i zmieni wszystko.
Drew Karpyshyn w "Drodze zagłady" przenosi nas do lat, które poprzedzają, i to o wiele, wydarzenia zamieszczone w "Mrocznym Widmie" - ekranizację, którą George Lucas postanowił rozpocząć swoją filmową sagę. Zarys fabuły nie jest jednak zaskakująco różniący: dobro i zło znowu stają przeciwko sobie, tocząc już niemal odwieczną wojnę. Jak się jednak okazuje historia, którą ma nam do przekazania twórca jest zupełnie inna od filmowych. "Droga zagłady" skupia się na Sithach, a szczególnie na jednym z nich. To robi z niej unikalną, zaskakującą i ciekawą przygodę.
Twórca książki szczególnie naciska na jedną postać, główną. To właśnie Darth Bane zostaje poświęconych najwięcej wątków. Nie jest jednak tak, że autor dopracowuje jedną stronę powodując wielkie straty na innych. Oprócz Bane, możemy zauważyć czytając dalsze części książki, że do jego ulubieńców należą również Githany oraz Lord Keen. Tej trójce, stojącej po jednej stronie zostaje poświęcone najwięcej uwagi. Nie ma w tym nic złego, bo są to kluczowi dla tomu bohaterowie, jednak jeżeli chodzi o Jedi, to nie mieli oni aż tak wielkiego szczęścia, aby trafić w łaski swojego Pana. Niezależnie jednak od tego, czy bohater pojawiał się na krócej, czy dłużej Karpyshyn i tak dokładnie go opisuję.
Wątki pierwszego tomu "Star Wars" są pomieszane. Autor skacze z jednak strony na drugą, jednak nie miesza. Dany wątek zawsze jest kluczowym w danej chwili, więc bez specjalnego skupienia się na książce i intymnego myślenia też przez nią przejdziemy, bo po prostu jest lekka i przyjemna. Tak samo jest z stylem autora. Drew Karpyshyn musiał przewidzieć, że po książkę mogą sięgnąć osoby, które specjalnie nie uważają się za znawców tego gatunku, ale lubią filmy o "Gwiezdnych Wojnach" i są ciekawe książek, bo wszystko jest dokładnie opisany. Jeżeli chodzi o walki nad przestrzenne obu flot, których na marginesie bałam się najbardziej sięgając po "Star Wars", to nie są one szczegółowo opisywane aż do śrubki każdego statku. To samo tyczy się walk toczonych na ziemi. Rzadko zdarza mi się przejść przez książkę, gdzie zamieszczona jest strategia i powiedzieć, że mi się podobała. "Darth Bane: Droga zagłady" jest wielkim wyjątkiem.
Oprócz wszystkich zalet książki, które zostały wypisane w tej recenzji jest jeszcze jedna główna zaleta: "Darth Bane: Droga zagłady" rozpoczyna wszystko, czego doświadczyliśmy oglądając trzy pierwsze epizody "Gwiezdnych Wojen" reżyserii Georga Lucasa. Książka pokazuje moment od którego wszystko się rozpoczęło. Nie dojść, że Drew Karpyshyn przybliża nam stosunki Ciemnej Strony Mocy, tak abyśmy jeszcze bardziej mogli znienawidzić Sithów, to dodatkowo pokazuje, że Jedi też nie są idealni. Ich nauki, wyrzeczenia i decyzje to często błędy i niedoskonałości.