Niektóre książki się kocha, a ich autorów szanuje i podziwia. Są jednak też te, których się nienawidzi, a twórców wręcz nie rozumie. Bo czym w zasadzie kierował się Oliver Bowden pisząc: "Assassin's Creed: Renesans"? Chyba jedynie nadzieją na obrzydliwie wielki zysk, którym może poszczycić się gra.
O "Assassin's Creed" usłyszeliśmy pierwszy raz w dwa tysiące ósmym roku, kiedy wydawca Ubisoft potwierdził ukończenie prac nad tą grą akcji. Tak więc osiemnastego kwietnia do rąk polskich fanów takich pozycji, trafiła nowa. Był to zupełny fenomen, gdyż tytuł dawał grającemu o wiele więcej możliwości niż inne przed nim, a do tego cieszył wspaniałą grafiką. Pozycja szybko zdobyła uznanie kupujących, więc napisanie do niej książki, która byłaby solucją, a jednocześnie kwintesencją dla fanów, okazała się doskonałym pomysłem. W czasie lektury czytelnicy szybko dowiadują się, że ma się ona nijako do pomysłodawcy. Ten tytuł do obraza dla twórców sztuki, jaką jest pisanie dobrych książek, bo z książkami ma on bardzo niewiele wspólnego.
Pochodzący z szlacheckiej rodziny Ezio nie ma wielu kłopotów na głowie. Czasami trafi mu się zaplanowanie, a następnie zrealizowanie, jakiejś bójki przeciwko wrogiemu mu rodowi lub innym nieszczęśnikom. Kiedy znowu nie planuje i nie rywalizuje, młodzieniec wykorzystuje swoją niezwykłą zręczność aby biegać, skakać i wykonywać inne akrobacje na dachach renesansowych włoskich budowli . Jedyną solą w oku szlachcica jest dziedzictwo, które chce mu zostawić ojciec. Przy takiej żywotności, chęci do przygód, Ezio nie wyobraża sobie siebie w roli bankiera, a jednocześnie opiekuna rodzinnego dobytku.
Małostkowe problemy przyszłego Assassina mijają bardzo szybko i zamieniają się w większe kłopoty, pełne bólu i cierpienia, kiedy jego ojciec wpada w tarapaty. Na własnych oczach Ezio przekonuje się do czego mogą być skłonni ludzie zaślepieni chciwością. Moment, kiedy na szubienicy zginął jego ojciec wraz z jego dwoma braćmi, był ostatnim, który szlachcic zapamiętał z swojego dawnego życia. Przystępując do tajemniczych Assassin'ów, Ezio ma tylko jeden cel: dokonać zemsty.
Najprzyjemniejszymi momentami w książce Olivera Bowdena są jedynie sceny z Leonardem da Vinci. Odniosłam wrażenia, głównie dlatego, że tylko te sceny się dobrze czytało, że pisarz okazuje temu twórcy coś w rodzaju szacunku, dlatego też nie chrzani scen z nim związanych. To jedyny plus tej książki. Poza nimi trwa jedynie seria niefortunnych zdarzeń i jeszcze bardziej niedbałego stylu autora.
"Assassin's Creed: Renesans" jest ciężką do przebrnięcia książką, główne dlatego, że trudno jest oszacować gdzie w danej chwili znajdują się bohaterowie oraz jak wyglądają. Autor wcale nie opisuje otoczenia, a kiedy to wykonuje, to tylko pobieżnie. Trudno jest więc zapamiętać kim i jaka jest dana postać, gdy zna się jedynie nazwisko. Inne aspekty, które normalnie występują w powszechnych powieściach fantasy, takie jak choćby uczucia postaci, które są normalną rzeczą dla pisarza, nie goszczą w tej pozycji.
Z powodu kartonowego, bez jakichkolwiek uczuć bohatera i jego kompanów, opisów otoczenia i wyglądów fabuła tomu jest niesamowicie uboga. O przygodach Assassin'a czyta się szybko, jednak trudno jest nie odłożyć tej książki na bok i nie sięgnąć po inną pozycję, bardziej ciekawą. Ja sama jeszcze nie spotkałam się z tytułem, który tak by mnie irytował, czekają na mnie jeszcze dwa następne tomu. Istna zgroza.
Podsumowując: gdyby tę książkę napisał ktoś inny, jakiś bardziej zainteresowany tematem pisarz, który chciałby aby go zapamiętano, a nie łatwego zarobku, powieść byłaby o wiele, wiele lepsza. Oliver Bowden wcale nie potrafił oddać piękna gry, a przez swój pośpiech zepsuł tylko dobrą historię. Naprawdę zawiodłam się na tej historii jak na żadnej jeszcze. Mam tylko nadzieję, że autor zdobył wymarzone pieniądze i żadnej innej powieści na podstawie gry, już nie zniszczy.