"Thorgal: Louve: Królestwo chaosu" to trudna do ocenienia pozycja. Przede wszystkim, nie wiadomo jakiekolwiek znajdzie ona odniesienie do docelowego szlaku. Na chwilę obecną, nie można usadzić jej wśród żadnych z stworzonych już albumów. Drugą trapiącą sprawą jest uwieńczenie trylogii. Yann le Pennetier, Roman Surżenko zakończyli swoje dzieło w taki sposób, że jeżeli nie otrzyma ono znaczącego miejsca w protoplaście, będzie można w każdej chwili wrócić do jego kontynuowania. Trudno zresztą wyobrazić sobie inne rozwiązania, fabuła wprost na to nie pozwala. Jedna pewna rzecz, to błędne podarowanie recenzowanej części posiadanego tytułu względem poprzedniej. Każda zapoznająca się z komiksem osoba, stwierdzi, że doszło względem tego do poważnego nieporozumienia.
Darczyńcą scenariusza dla serii jest Yann le Pennetier, którego debiut miał miejsce w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku. Kilka lat później mężczyzna poznał Didiera Conrada, wraz z którym stworzył "Hauts de pages", "Bob Marone" i "Les Innommables".
Odpowiadającym za przywołanie do życia wszystkich postaci oraz nadanie go sceną, odpowiada Roman Surzhenko. On debiutował jako współtwórca komiksowej serii "Niezwykłe Przygody", a dwa lata później współpracował z norweskim wydawnictwem.
Louve pozostawia wszystko to, czego zaznała w ostatnich dniach za sobą i wyrusza w pogoń za swoją drugą połówką. Dziewczynka jest bliżej niej, niżeli sądzi, jednakże po piętach depcze jej ogromne wilczysko. W chaosie pogoni, w której sama jest zwierzyną i myśliwym jednocześnie, pomaga jej jedynie mała mechaniczna sówka. Ona nie będzie wystarczającą pomocą w walce z
Azzalepstön wciąż ślini się na myśl o ręce Tyra, niczym
Azzalepstöna. Tam zawsze świeci słońce, a trawa jest zielona, i tylko serce rządzącego pozostaje zimne jak lód.
Louve pozostawia wszystko to, czego zaznała w ostatnich dniach za sobą i wyrusza w pogoń za swoją drugą połówką. Dziewczynka jest bliżej niej, niżeli sądzi, jednakże po piętach depcze jej ogromne wilczysko. W chaosie pogoni, w której sama jest zwierzyną i myśliwym jednocześnie, pomaga jej jedynie mała mechaniczna sówka. Ona nie będzie wystarczającą pomocą w walce z
Azzalepstön wciąż ślini się na myśl o ręce Tyra, niczym
Azzalepstöna. Tam zawsze świeci słońce, a trawa jest zielona, i tylko serce rządzącego pozostaje zimne jak lód.
W kontynuowanej przez Yann le Pennetier historii, doszło do ekstremalnych modyfikacji. Tyczą się one głównie życia postaci, ale na jego wzmorzoną uwagę zasłużyły również liczne stworzenia oraz sama akcja. Co do tych pierwszych, warto zastanowić się nad wątkami, których być może nie zaprezentowano w albumie. Przeskakiwanie w czasie, większe lub mniejsze, miało już miejsce, więc może teraz twórca też mile zrewolucjonizuje fabułę, w którejś z kolejnych odsłon. Jeżeli nie on, może ma w planach zrobienie to ktoś drugi, bo zaistniałych sytuacji nie można tak zostawić, ani ukierunkowywać ich pod tym względem. Dużo tych przypuszczeń i spekulacji, ale mają one swoje uzasadnienie. Otóż, nie poddanie ich zmianom, a ciągnięcie dalej, zmieni wszystko, czego doświadczyli fani serii przez wszystkie lata jej trwania. Zaistniałe już sytuacje w świecie Thorgala, które są wynikami koncepcji Yann le Pennetier umieściły go już na grząskim gruncie. Fani nie mogą mu wybaczyć, że pozamieniał istniejącą już charakterystykę postaci. Dla przykładu, Strażniczka Kluczy była zawsze inteligentną, śliczną i przewidującą przyszłość kobietą, jednak od niedawna pierwsza z tych cech zanikła zdominowana przez dwie inne. Strażniczka, która zamieszkuje teraz swoją krainę, to przewidująca przyszłość, zachłanna piękność o nieograniczonym potencjale seksualnym, a jest jedynie postacią drugoplanową. Drugą stroną jest fakt, że jeżeli zachowania postaci z "Królestwa chaosu" nie uzyskają dobrego uzasadnienia, będzie można mówić o albumie z największą liczbą błędów całego uniwersum dziecka z gwiazd. Oczywiście mowa tu o herosach i heroinach wątku głównego, bo reszta nie może mieć nawet nadziei na poprawę lub logiczne usprawiedliwienie. Trzecią część serii również charakteryzują smoki oraz podobne owadom, i istnieniom wodnym, zwierzęta. Nie są one powodem do epickich scen dla autora scenariusza, ale miło współgrają z resztą otoczenia. Jako że ta część przejawia prawdziwą rewoltę względem ulubieńców milionów, a do rozgrywki dołączają latające jaszczurki, trudno żeby tempo akcji jeszcze bardziej nie przyspieszyło. Album, ze wszystkich powstałych tego spin-offu jest najbardziej dynamicznym elementem.
Względem błędów, za plecami autora scenariusza nie mógł pozostać Roman Surżenko, którego prace tworzą wizualną część egzemplarza. "Thorgal: Louve: Królestwo chaosu" to dzieło, które zasługiwało na rekompensatę z powodu swojej poprzedniczki, otrzymało ją, jednak tam gdzie pojawiają się polepszenia, muszą być również pogorszenia. Równowaga musi zostać nienaruszona. Tak właśnie, Fenrir nie prezentuje się już jako ciemne widmo z zębami, bo wreszcie otrzymał konkretniejsze cielsko i lepszą kolorystykę, a znaczna część scenek nie jest zaprezentowana z oddali, bez szczegółów. Wizualnie album wypada ocenić jako bardzo dobre dzieło, ale niemalże zawsze głównej bohaterce towarzyszy malutki szkopuł, którego obecność daje się we znaki. Otóż, problemem Romana Surzhenko stał się naszyjnik, zdobiący szyję dziewczynki. Dokładnie oglądając komiks, można zauważyć, że raz jest, a raz go nie ma. Nie miałoby to wielkiego znaczenia, gdyby nie był to jeden z kluczowych elementów rozpoczynających pierwsze chwile trylogii. Dodatkowo okładka albumu, która nie powinna posiadać rzeczonej godności, pasuje do prezentowanej treści. Niniejszym jest to jedynie scena na podobieństwo innej, więc jej dokładnego odpowiednika nie można znaleźć na żadnej z plansz. Ponadto i tak jest lepiej, niżeli było wcześniej.
Ta odsłona przygód małej Louve podobała mi się najbardziej ze wszystkich trzech, czego nie mogę powiedzieć o poszczególnych elementach i samym końcu historii. Jeżeli chodzi o elementarność, która nie przypadła mi do gustu, to z recenzji wiecie już o niektórych z nich, a dokładna ich wymiana zostałaby uznana za spoiler, czego wolę jednak uniknąć. Sam koniec, pozwólcie, że jego dokładności również nie będę ujawniać, moim zdaniem jest dziwacznym tworem Yanna le Pennetiera. Nie do końca pojmuję przesłanie, które w nim chciał przekazać twórca. Znowuż jeżeli interesują was moje dalsze planowania, względem duetu obu twórców, to nie doznały one zmian. Nadal chcę omijać ich przez pewien czas dalekim łukiem.
Całkowita, dogłębna ocena "Thorgala: Louve: Królestwo chaosu" powstanie wśród entuzjastów serii na przełomie czasu i decyzji ludzi na wyższych stanowiskach. Na dzień dzisiejszy, nie jest ona możliwa. Yann le Pennetier i Roman Surżenko co chwilę mącą i wkładają swoje grosze do uniwersum Thorgala na jego korzyść lub niekorzyść, więc nikogo nie powinna dziwić wiadomość, że tak jest i tym razem. Jeżeli ktoś nadal spodziewa się obiecywanego rozstrzygnięcia pod koniec tego albumu, to czeka na niego nie małe rozczarowanie.
Względem błędów, za plecami autora scenariusza nie mógł pozostać Roman Surżenko, którego prace tworzą wizualną część egzemplarza. "Thorgal: Louve: Królestwo chaosu" to dzieło, które zasługiwało na rekompensatę z powodu swojej poprzedniczki, otrzymało ją, jednak tam gdzie pojawiają się polepszenia, muszą być również pogorszenia. Równowaga musi zostać nienaruszona. Tak właśnie, Fenrir nie prezentuje się już jako ciemne widmo z zębami, bo wreszcie otrzymał konkretniejsze cielsko i lepszą kolorystykę, a znaczna część scenek nie jest zaprezentowana z oddali, bez szczegółów. Wizualnie album wypada ocenić jako bardzo dobre dzieło, ale niemalże zawsze głównej bohaterce towarzyszy malutki szkopuł, którego obecność daje się we znaki. Otóż, problemem Romana Surzhenko stał się naszyjnik, zdobiący szyję dziewczynki. Dokładnie oglądając komiks, można zauważyć, że raz jest, a raz go nie ma. Nie miałoby to wielkiego znaczenia, gdyby nie był to jeden z kluczowych elementów rozpoczynających pierwsze chwile trylogii. Dodatkowo okładka albumu, która nie powinna posiadać rzeczonej godności, pasuje do prezentowanej treści. Niniejszym jest to jedynie scena na podobieństwo innej, więc jej dokładnego odpowiednika nie można znaleźć na żadnej z plansz. Ponadto i tak jest lepiej, niżeli było wcześniej.
Ta odsłona przygód małej Louve podobała mi się najbardziej ze wszystkich trzech, czego nie mogę powiedzieć o poszczególnych elementach i samym końcu historii. Jeżeli chodzi o elementarność, która nie przypadła mi do gustu, to z recenzji wiecie już o niektórych z nich, a dokładna ich wymiana zostałaby uznana za spoiler, czego wolę jednak uniknąć. Sam koniec, pozwólcie, że jego dokładności również nie będę ujawniać, moim zdaniem jest dziwacznym tworem Yanna le Pennetiera. Nie do końca pojmuję przesłanie, które w nim chciał przekazać twórca. Znowuż jeżeli interesują was moje dalsze planowania, względem duetu obu twórców, to nie doznały one zmian. Nadal chcę omijać ich przez pewien czas dalekim łukiem.
Całkowita, dogłębna ocena "Thorgala: Louve: Królestwo chaosu" powstanie wśród entuzjastów serii na przełomie czasu i decyzji ludzi na wyższych stanowiskach. Na dzień dzisiejszy, nie jest ona możliwa. Yann le Pennetier i Roman Surżenko co chwilę mącą i wkładają swoje grosze do uniwersum Thorgala na jego korzyść lub niekorzyść, więc nikogo nie powinna dziwić wiadomość, że tak jest i tym razem. Jeżeli ktoś nadal spodziewa się obiecywanego rozstrzygnięcia pod koniec tego albumu, to czeka na niego nie małe rozczarowanie.