poniedziałek, 23 września 2013

"Wintercraft: Wintercraft" - Jenna Burtenshaw

Debiutancka książka "Wintercraft" - Jenny Burtenshaw nie uświadczyła w naszym kraju tak dużej popularności i uznania, jakie zdobyła w oczach amerykańskich czytelników. Toteż o polskiej premierze drugiej części serii nie ma słuchu ani widu, co najprawdopodobniej zwiastuje zamknięcie historii na pierwszej odsłonie, przynajmniej jeżeli chodzi o jej polskie tłumaczenie.

Jenna Burtenshaw literaturą interesowała się od niemalże zawsze, ale pierwotnym założeniem pisarki było zostanie nauczycielką języka angielskiego. Ze względu na chorobę matki, nie ukończyła studiów i zaniechała ten plan. Wtedy też narodziła się nowa myśl: spróbować swoich sił jako pisarka. Zaczęła od opowiadań, jednak wkrótce rozpoczęła pracę nad swoją debiutancką powieścią. "Wintercraft” odniósł szybki sukces, co pozwoliło autorce w pełni poświęcić się pisarstwu i rozpocząć przygotowania do drugiego tomu. 

Da’ru w pewnej chwili posiadała w swoich rękach Wintercraft. Książkę posiadającą wiedzę najpotężniejszego ugrupowania Utalentowanych, pozwalającą posiąść władzę nad zasłoną oddzielającą świat żywych i zmarłych, którą wyrwała wprost z rąk pochowanych poprzednich właścicieli. Tomiszcze zostało jej jednak odebrane, ale przez tą krótką chwilę posiadania je. Kobieta zdała sobie sprawę, że sama nie udźwignie ciężaru zawartej w nim potęgi. Da’ru potrzebuje Kate Winters, której potencjał właśnie rozpoczął się uwalniać. 
  
Póki po Kate Winters nie przebyła Czarna Straż z swoim nieobliczalnym przywódcą, dziewczyna prowadziła, wraz z stryjem i przyjacielem, księgarnię. Teraz jej sytuacja prezentuje się inaczej. Jako jedyna osoba, która potrafi odnaleźć Wintercraft i posługiwać się zamieszczoną w nim wiedzą, musi uciekać od czekającego na nią niebezpieczeństwa. 


Kate Winters to zdecydowanie główna bohaterka tej historii, ale nie postać przewodząca. Dziewczyna jest pretekstem potrzebnym do przedstawienia pozostałych postaci i osiągnięcia calu powieści. Nastolatka sama nie ma wiele do powiedzenia, ani nie ma okazji do podejmowania decyzji względem samej siebie. Jej jedynym żyjącym krewnym jest Artemis Winters. Mężczyzna opiekuje się bratanicą odkąd ta straciła rodziców. Ma świadomość, że podopieczna kocha go z całego serca, więc jeszcze ciężej mu z tajemnicami i wstydem, które przed nią szczelnie skrywa. W całej sytuacji, która ma miejsce wokół Utalentowanej, orientuje się ścigający ją poborca. Silas Dane to mężczyzna, którego żadne miasto wolałoby nie oglądać. Zazwyczaj zwiastuje śmierć, którą czuć od niego na kilkanaście kroków. Przez najbliższe chwile w życiu poszukiwanej, będzie jej cieniem, nieznośną zmorą, ale również przewodnikiem i ochroniarzem w świecie, do którego ta wkracza. Ma on zadanie do wykonania, ale również własne pobudki, które zobowiązują go do powściągliwości względem niej. Pracuje on dla Da’ru, która ma zobowiązania względem Wysokiej Rady. Kobieta jako jedyna jest bardziej ohydna aniżeli on i bardziej szalona. To istna odwrotność Utalentowanych. Oczywiście śladami Kate, Artemisa i Silasa podąża rycerz w srebrnej zbroi, którego posiada każda dziewczyna w opałach. Ten jednak różni się od innych jemu podobnych. Edgar to fajtłapa. Chłopak potrafi zorganizować ucieczkę, jednak trudniej u niego z dalekowzrocznym myśleniem, więc zapewnienie bezpiecznego schronienia dla siebie i jemu bliskich to gorsza strona jego planów. A skoro uchodzi za tak nieudolną osobę, to trudno wyobrazić sobie, jak bardzo lekkomyślni są ludzie, dla których wykonuje zlecenia. 

Wojna toczona pomiędzy wyspiarskim królestwem Albionu, a miastami kontynentu, trwa od tak dawna, że nikt nawet nie pamięta od czego się rozpoczęła. Mieszkańcom miast kojarzy się jedynie z przymusowymi poborami do wojska. Nie zawsze jednak miejsce miała taka rzeczywistość. Niegdyś ludzie nie musieli przejmować się wojnami. Wysoka Rada trwała na straży wszystkich obywateli. Czarną Straż kojarzono z utrzymywaniem spokoju i bezpieczeństwa na traktach. Utalentowani, będąc uzdrowicielami, ludźmi mogącymi przywrócić istnienie z powrotem do życia, pomóc przechodzącym w zaświaty umierającym stanowili ugrupowania otaczane szacunkiem, a kościarze opiekowali się ciałami zmarłych. Życie i handel kwitł. Potem wszystko runęło. Ludźmi przysięgającymi dbać o dobro królestwa zawładnęła chciwość, Utalentowanych zaczęto ścigać, przeprowadzać na nich eksperymenty, a zgrupowanie tych drugich niemalże przestało istnieć. Szlaki handlowe zostały zaniedbane, a zmarli przestali stanowić świętość. Albion zaczął pochylać się ku swojemu własnemu upadkowi. 

Jenna Burtenshaw w ostatecznym rozrachunku przyrządziła bardzo nowatorką powieść, a przebłyski jej pomysłowości, które historia momentami posiada, nie są dopracowane i przerażająco łatwo odnaleźć w nich przeciwieństwa oraz niedociągnięcia. Wszystko, z wyjątkiem postaci odgrywających większe role, raczej tworzone było na bieżąco, bez planowania i wertowania wcześniej zapisanych stron. Bohaterowie, to największa moc twórcza autorki, ale nie wlicza się w ich szeregi główna heroina. Ta, ze wszystkich protagonistów, z których los postanowił sobie zakpić, jest najbardziej niedołężną osóbką. Los, przyjaciele i wrogowie miotają nią niczym szmacianą lalką. A jej sprzymierzeńcom również nie można zarzucić mentalności. Po prostu, wszystko co żywe i dobre, jakimś sposobem nie potrafi wziąć swojego życia w własne dłonie. Nie tym powinny charakteryzować się wzorce walczące o swoją przyszłość, nawet niedaleką. Ktoś jednak tą charakterystyczność przejąć musiał. I owszem, prawdziwym chartem ducha, dążeniem do celu odznaczają się wrogowie dobra. To oni wytwarzają to domieszkę gróźb i dreszczyk emocji. Nie są jednak bez wad i również im od czasu do czasu zdarza się uchodzić za kompletnych nieudaczników. Na siłę można wcisnąć do zalet strukturę polityczną świata, która przypomina tą z starożytnej Grecji, jednak poznając kolejne jej dzieje, to wrażenie bardzo szybko mija. Tak mniej więcej to wygląda w tej książce. Jej dokładne omawianie, wypisywanie zalet, wad, błędów nie ma głębszego sensu, bo "Wintercraft" - Jenny Burtenshaw jest na to po prostu za mało obszerną powieścią. Takim sposobem zostałby rozebrany na części i obskubany ze wszystkich piórek. Autorka nie potrafi w tej części podołać zadaniu, które sobie wyznaczyła, a powodami są brak rozciągliwości fabuły, bogatego słownictwa, wyjaśnień i składności.

W pierwszej odsłonie "Wintercraftu" - Jenny Burtenshaw można znaleźć kilka błędów. Nie są one wielkie, a już na pewno nie wyjdą na przeciw składniowym, które popełniała podczas pisania sama autorka, i na które nikt o dziwo nie zwrócił uwagi podczas przeprowadzania korekt oryginalnej wersji. 

Wydanie tego cienkiego woluminu miało najprawdopodobniej w mniemaniu twórczego autora odzwierciedlać klimat świata książki oraz tytułowego tomiszcza. Jeżeli tak, to jak najbardziej mu się to udało. Z zewnątrz, jak w wnętrzu, "Wintercraft" doskonale się prezentuje. Książka uświadczyła za granicą lepszej prezentacji, jednak ta nie odzwierciedlała jej tak bardzo i obiecywała czytelnikom coś z większym potencjałem. Ten wygląd pasuje idealnie. Jedynym zarzutem może być naprawdę bycza czcionka, którą posiada treść, jednak skoro ta jest tak uboga, inaczej być pewnie nie mogło. 

Doskonale znam komentarze, jakie niektóre osoby dają "Trylogii Czarnego Maga" - Trudi Canavan, szczególnie pierwszemu tomowi. Uwierzcie mi, po tej lekturze nie będziecie uważali, że jej główna postać ucieka cały czas przed domniemanymi oprawcami. Choć ja nadal uważam, że ona się ukrywa, a nie ucieka w długą, ale to taki szkopuł  mojego mniemania. Mniejsza o to. Otóż, rzecz tkwi w tym, że Kate Winters w "Wintercraftcie" - Jenny Burtenshaw dopiero ucieka. Cała fabuła, oprócz początku i zakończenia, opiera się na uciekaniu, łapaniu, uciekaniu, ponownemu łapaniu, i tak w kółko. Recenzja recenzją, nie twierdzę, że jest kłamliwa, bo minusów książka ma od groma i jeszcze trochę, a trzeba jednak być bezstronnym i opisywać spostrzeżenia, ale jeżeli ktoś zapytałby mnie o to, czy kupiłabym następny tom, to odpowiedziałabym, że tak. Mroczna postać Silasa Dane tak napawa fascynacją i ciekawością, że warto dla niej przejść przez te wszystkie katusze. To jednak moje osobiste odczucie, sugerowane chorym zamiłowaniem.

Na polskim rynku wydawniczym można uświadczyć wiele powieści o marnej dozie popisu ich autorów, więc może dlatego "Wintercraft: Wintercraft" - Jenny Burtenshaw nie znalazł dużego grona odbiorców. Wszak nasi zagraniczni sąsiedzi, szczególnie kraje anglojęzyczne, mogą pochwalić się znacznie większą liczbą twórców i publikowanych dzieł. Przy tak świetnych książkach, które tam się pojawiają, i to w takich ilościach, jedna gorsza nie robi różnic i jeszcze się prześliźnie wśród potężniejszych rekinów.