piątek, 12 grudnia 2014

"Trylogia Cienia: Syn Cienia" - John Sprunk

"Fani Brenta Weeksa i Brandona Sandersona z pewnością znajdą tu wiele dla siebie." - Mad Hatter. Zgadnijcie, taka rekomendacja robi książce dobrze, albo raczej pogarsza jej stanowisko?

John Sprunk - amerykański autor, którego debiutancka "Trylogia Cienia" została sprzedana do kilku krajów, jeszcze przed wydaniem. Napisana przez niego pierwsza książka została uznana za jeden z najlepszych debiutów roku w swoim gatunku przez serwis Fantasy Book Critic. John Sprunk mieszka w Pensylwanii wraz z żoną.

W mieście Othir zdrada i zepsucie stanowią codzienność na każdym rogu ulic. To idealne miejsce dla zabójców bez żadnych zobowiązań i niemal żadnych skrupułów.

Caim zarabia na siebie ostrzem ale pewne dane mu zlecenie nagle się komplikuje i zabójca trafia w sam środek politycznej intrygi. Musi stawić czoła skorumpowanym stróżom prawa, bezlitosnym mordercom i czarom. U swego boku mając zaledwie Josephine, córkę człowieka, którego miał zabić, oraz Kit, wierną towarzyszkę, której nikt poza nim nie widzi. 

Walcząc o istnienie, Caim ufa własnej broni i instynktom, ale nawet te go zawiodą. Toteż chcąc zdemaskować spisek w sercu imperium, będzie musiał udowodnić, że jest Synem Cienia.  
Przeszłość oznakowała Caima na zawsze. Rzeź na rodzicach, która miała miejsce na jego oczach, a potem tajemnicza, mroczna moc, nie pochodząca ze świata śmiertelników. To za wiele dla młodzieńca. Caim bezpowrotnie stał się samotnikiem. Potem uciekł od człowieka, któremu zawdzięczał patronat. Starając się samemu przewalczać smutną rzeczywistość na ulicach Othir, zmienił się całkowicie. Posiadane umiejętności rozpoczął stosować do zabijania w obronie własnej. Teraz. będąc mężczyzną, zabija na zlecenie. W swoim fachu nie ma poważnej konkurencji. Jednakże Caim swojego sukcesu nie dorobił się sam. Niemalże zawsze u jego boku trwała Kit, istota o wielu sposobnościach. Potrafi odratować go z każdego kłopotu, ale ma też kilka wad. Jedna z nich to trudne do zniesienia usposobienie. Co ciekawe, to najbardziej jest odczuwalne w obecności Josephine. Pochodząca z bogatego środowiska, Josephine, nie zaznała wcześniej smutków. Teraz to się zmieni. Do obecnej chwili problemem dla niej stanowiło postanowienie ojca, któremu zależało na odprawieniu ukochanej córki. Obecnie Josephine stara się przetrwać do następnego dnia, oraz zemścić się na mordercach ostatniego bliskiego jej człowieka. Pomoc Caima jest dla niej nieunikniona. Żadne z nich nie może ufać ludziom, jakich zna. Na każdej drodze czeka niebezpieczeństwo oraz tajemnice związane z przeszłością. Szczególnie dlatego, że Othir znajduje się pod władzą Kościoła, a to powód ich problemów. 

Kilkanaście lat temu Kościół zapanował nad Othir. Wcześniej miasto równie nie stanowiło raju, aczkolwiek wówczas nie prezentowało się ono tak źle. Dla ludzi takich jak Caim, zawsze prezentowało się nie mile, ale on zajmuje się mordowaniem. Teraz władza wzgardza nawet ludźmi ubogimi, sierotami, a często nawet obcokrajowcami. Na Kościół nie można też niczego złego powiedzieć, bo prawie zawsze prowadzi to drogą, z której się nie powraca, Istnienie mieszkańców uległo wielu zmianom od ataku na cesarską rodzinę. Jednakże krążą plotki, że nie każde z potomków dawnego rządzącego zostało zabite. Tak samo mówi się o rebelii, która powoli zbiera się w ponurych uliczkach Othir. Ale Kościół również ma kilka sztuczek w zanadrzu.

Jakże często rzeczywistość jest daleka od oczekiwań. Odpowiedzią na zagadnienie z początku omówienia są słowa: robi książce naprawdę dobrze. Wzmianka o dwóch autorach na pewno zachęca wielbicieli ich twórczości. Jeżeli ktoś miał w dłoniach jakieś dzieło chociaż jednego z wzmiankowanych twórców i go nie przekonało, to biorąc pod uwagę liczebność fanów, twórczości każdego z nich, John Sprunk wiele nie straci. Poszkodowana zostanie kieszeń mola książkowego i Brenta Weeksa oraz Brandona Sandersona. Uzasadnienie jest proste. Fani ich twórczości mocno zawiodą się na omawianej książce. Znowuż osoba nie zapoznana z ich twórczością, może urobić sobie o nich zdanie, przed zapoznaniem się z ich uniwersami. Fabuła debiutu Johna Sprunka prezentuje się dość sztampowo i nudnie. Caim i Josephine to ludzie o zupełnie różnej naturze, Caim morduje, bo to umożliwia mu przetrwanie. Josephine pragnie małżeństwa, bo to cel istnienia kobiet wśród szlachciców. Ich los scala się w momencie śmierci potencjalnego celu Caima, a jednocześnie ojca Josephine. Od tamtego czasu zabójca wspomaga panieneczkę w uciekaniu przed ludźmi pragnącymi ich śmierci. I to koniec. Ciekawe? Nie? No cóż, tak właśnie z grubsza prezentuje się jedno z najbardziej interesujących debiutów z przed czterech lat. Jeżeli chodzi o postacie poboczne, to wcześniej wspomniana Kit, prezentuje się najbardziej barwnie. Co nie zmienia faktu, że bohaterka ściągnięta z japońskiego komiksu nie pasuje w takiej historii, ale co tam. Reszta drugoplanowych herosów jest tak do siebie podobna, że trudno ich rozróżnić. Przewodni też nie podnoszą na duchu. Caim to jeszcze jeden heros o nadludzkiej sile i odporności. Josephine jest mniej denerwująca od Kit, ale początkowe przedstawienie jej w roli rozpieszczonej, dość głupiutkiej panienki zniechęca całkowicie. No i jest jeszcze świat, którego strukturę można znaleźć w niemalże każdej książce o złodziejach i zabójcach. Tak więc, jeżeli ktoś podczas zapoznawania się z koncepcją Johna Sprunka ma coś do zrobienia, to ta książka nie zatrzyma go na długo i nie będzie powodem do zwłoki. Szczególnie, że John Sprunk nie pisze porywczo. Często zdarza mu się powtarzać w kółko te same określenia, a dbałość o szczegółowość zanika wraz z każdą następną kartką. O chaosie, jaki panuje w opisach biogramach postaci już nie wspominając. Nie ma odstępstwa od sztampowości, powiewu złowieszczości, zainteresowania, jakie oferuje Brent Weeks w swoich tomiszczach. Jedna rzecz zaskakuje, a mianowicie, zakończenie. Ale spokojnie, co się nie odwlecze, to nie uciecze. Oni jeszcze będą razem. "Trylogia Cienia: Syn Cienia" to jeszcze jeden dowód na siłę sugestii, którą tak często posługują się pisarze i ich publicyści. Naprawdę lepiej pozostawić dzieło samo sobie, bez zbędnego spekulowania, nawiązań do innego pisarza i obietnic.

Osoba tłumacząca, jak również poddająca tekst korekcie, musiała nad nim płakać . Dlatego, że w książce można znaleźć kilka błędów. Jednakże prawdziwą perełką jest jedno nieprzetłumaczone słowo, niemalże pod jej koniec. Nieczęsto trafia się coś tak rażącego.

Trudno dać wiarę, że debiutancka książka Johna Sprunka odniosła taki sukces. Jeszcze trudniej zawierzać słowom, które głoszą, że prawa do publikacji sprzedano do kilku krajów przed pojawieniem się książki w amerykańskich księgarniach. Nawet tam powieść nie odniosła wielkiego sukcesu. Jeżeli Polska znajdowała się wśród nich to wydawnictwo Papierowy Księżyc mocno się zamachnęło i nie trafiło w dziesiątkę. Jednakże w polskim tłumaczeniu pojawiła się druga część, więc może nie potrzeba nam za wiele do szczęścia. Bo John Sprunk zapewne zapoznał się z twórczością Brenta Weeksa i Brandona Sandersona, albo powąchał druk ich książek, ale niewiele z nich zaczerpnął doświadczenia.