czwartek, 10 października 2013

"Czarna bandera" - Jacek Komuda

Polski autor stworzył sześć opowiadań pochodzących prosto z dna morskiego piekła. W tych historiach nie ma miejsca na litość, błagania i ucieczki. Bohaterowie zaglądają w ślepia śmierci i przekonują się, że ta często przybiera przeróżne postaci. Odważysz się im towarzyszyć?

Jacek Komuda karierę pisarską rozpoczął w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym dziewiątym roku. Zanim jednak podjął się tego zajęcia, zajmował stanowisko redaktora miesięcznika o grach komputerowych "Gamestar”, pracował również w "Clicku!” i "Komputer Świat Gry”. Do teraz, oprócz pisaniem książek. zajmuje się scenariuszami gier komputerowych. Współautorstwo zawdzięcza mu w szczególności interaktywna wersja Wiedźmina.  

Utrata palców dla człowieka spędzającego większość życia na środku wód, to prawdziwa zmora. Takiż osobnik musi pożegnać się z żeglugą, toteż dla Jamesa Willisa zaistniała groźba stracenia członków była bardzo niekorzystna. Tak więc, zgodził się szyper i jednocześnie właściciel dwumasztowej sniggi, na splądrowanie rzekomo porzuconego na płyciźnie wraku statku. To co tam zastał, wraz ze swoją załogą, przerastało jego wyobrażenia, ale również najbardziej odrażające z koszmarów. 

Johnny Szczęściarz bardzo dotkliwą metodą doświadczył, iż fortuna to niewierna kochanka. Od niepewnego informatora dowiedział się, że ma okazję na łupieżczą wyprawę, która może dać mu wielkie korzyści w zamian za niewielki wysiłek. Jednakowoż na miejscu, okazało się, że zamiast długiego życia w dostatku, czeka na niego długie życie przeklętego siejącego strach wśród własnych pobratymców. 

Peter Billings pragnął odwrócić los, jaki podarował mu ojciec dawno temu. Chłopak zawarł pakt z nieznajomym mu człowiekiem, a ten posłał go w trumnie na samo dno oceanu. Nie to jednak było najgorsze. Najbardziej nikczenna stała się prawda, którą musiał przełknąć, nie koniecznie ta dotycząca jego krewnego.

Bernard Crow nie chełpi się plądrowaniem i napadaniem na niewinne jednostki, ale skupowaniem i odsprzedawaniem ludzi. Niewolnictwo to jego sposób na egzystencję, ale również śmierć. Transakcja, która rozpoczęła tragedię na statku, a ostatecznie przetrzebiła całą załogę, rozpoczęła się zwyczajnie. Piekło rozpoczęło się dopiero po wyjściu na środek morza. Biali ludzie szybko przekonali się, że wśród wiezionego żywego towaru znajdują się wyjątkowe osobniki. 

Załoganci Israela Handsa nie zostali uświadomieni o sławie swojego szypra. Przekonali się o niej dopiero gdy doszło do buntu. Kapitana nie przestraszył widok celowanych w niego broni, więc przeciwstawienie się jego rozkazom skończyło się śmiercią wielu. Ósemce nieszczęśliwych wybranków została podarowana wyjątkowo okrutna kara. Osadzeni w starej szalupie, zostali wypchnięci na bezkresność wód. Pewnie oszaleliby z pragnienia, gdybyż to nie natrafili na wielki kawał odłamanego lodowca. Okazał się on dla nich zbawieniem, ale również zgubą. Wszak lód skrywał tajemnice historii, która powinna skończyć na dnie oceanu. 

Eldorado to miasto złota i przepychu, ale również zguba dla śmiałków pragnących je zdobyć. Zachłanność i głupotę swojej załogi do własnych celów wykorzystał Kapitan Dampier. Jedynemu ocalałemu, którego życia potrzebował, udowodnił, że idąc po trupach, nawet takich które niedawno były członkami jego załogi, można osiągnąć zamierzony cel. 

Piractwo istniało od początków komunikacji morskiej. Walczono z nim i tępiono je niemalże bez przerw, jednakże na miejscu jednego zabitego pirata, pojawiało się kilkunastu następnych. Do ich składu należeli najczęściej ludzie z wyrokiem śmierci na karku, zbiegowie, ale czasem również dołączali do nich młodziki, którym rodzina i dom nie mogły  zagwarantować wymarzonego życia. Piratów z tych historii ujednolica chciwość i brak podjęcia jednostronnych wyborów, które najczęściej kończą się śmiercią. Integruje ich również miejsce, do którego przybywali hucznie i w dużych grupach. 

Port Royal miało u uczciwych ludzi bardzo złą sławę, ponieważ stało się główną siedzibą piratów i kryjówką zbrodniarzy, paserów oraz złodziei. W siedemnastym wieku miasto uchodziło za stolicę Jamajki i było jednym z głównych portów na Karaibach, jednakże nie długo ciągnęło swój prym. Jego historia  zakańcza się siódmego czerwca tysiąc sześćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, gdyż podczas trzęsienia ziemi, cała część wybrzeża, na której umiejscowiona była stolica, osunęła się do Morza Karaibskiego, zabierając ze sobą prawie wszystkich obywateli miasta. Szacuje się, że liczebność mieszkańców tamtego dnia wynosiła siedem tysięcy ludzi. Nieliczni, którzy przetrwali kataklizm, opowiadali o ogromnej katastrofie, a konkretnie o gigantycznej fali tsunami, która zalała całe miasto. W dziewiętnastym wieku dotarto do podwodnego cmentarzyska u wybrzeży wyspy, na którym znaleziono tonę ludzkich kości. Było to miejsce spoczynku obywateli miasta, w tym także Henry'ego Morgana, słynnego bukaniera.

Swoim zamysłem twórczym Jacek Komuda bardzo wyselekcjonował grupę czytelników, która zechce sięgnąć po to dzieło. Jednakże zaczynając pisać ten fragment recenzji, warto na początek wyjaśnić, że pisarz w swoich książkach stara się oddać powieści historyczną rzeczywistość i klimat czasów, w których ją umieścił. Nie każdemu to może przypasować, a że mowa teraz o czasach piratów, które na kartach historii kraju nad Wisłą nie widnieją, ogół zagadnień dla niektórych może być problematyką. Otóż, podczas lektur opowiadań umieszczonych w "Czarnej banderze" nie będzie wystarczająca wiedza z filmów o przygodach sławnego Jacka Sparrowa. Piraci tego autora posługują się charakterystyczną dla siebie mową, nazewnictwem oraz wiązanką przekleństw. Jeżeli wcześniej ktoś nie miał do czynienia z takim klimatem, może się w nim nie odnaleźć. Ze strony autora trudno znaleźć również opis postaci. Wygląd odznacza się krajami, z których pochodzą i więcej o nich mówią obrazki, niż sam twórca. Zaś jeżeli chodzi o charakter każdego z bohaterów, to nie różnią się oni od siebie niemalże pod żadnymi względami. Gołym okiem widać, że Jacek Komuda podczas pisania tegoż tomu, większą wagę przywiązywał do rozmów, samej akcji i twardości tam tegoż świata, niżeli objaśnień i opisów. Nie ma się jednak czemu dziwić, za dużo tego, aby dołączać do treści tłumaczenia, choć z drugiej strony można było umieścić je z tyłu tomu. Jeżeli zaś chodzi o tok fabuł to na  początku wypada on bardzo dobrze, jednak potem można zauważyć, że opowiadania popadają w schematyczność, a ich zakończeń nie trudno przewidzieć, choć te często pozostają niejednoznaczne. 
 
"Czarna bandera" - Jacka Komudy zaskakuje niedokładnością rysunków, które towarzyszą niemalże każdej pozycji wydawnictwa Fabryka Słów. Nie mowa tu o galeonach, które na szkicach galeonami nie są, ale o wyjątkowych błędach szczegółów. Dowodem na jedno z takich potknięć jest na przykład opowiadanie, w którym bohater odkopuje grób gołymi rękoma, a na ilustracji podarowana zostaje mu łopata. Poza tymi niuansami, tom prezentuje się naprawdę ładnie. Z zewnątrz okładka pasuje do ogólnego klimatu powieści, a kartki w niej umieszczone wyglądają na stare i poniszczone, jakby zachowane sprzed wielu lat.

"Czarna bandera" to przyjemna lektura, aczkolwiek z czasem przyjemności z niej czerpane blakną. Problemem pozycji jest los, jaki zafundował jej autor. Otóż każde opowiadanie posiada ten sam szablon, a zakończenie zazwyczaj oznacza śmierć wszystkich lub ocalenie jednego osobnika. Jacek Komuda mógł wysilić się na coś bardziej oryginalnego. Rozpoczynając lekturę, jak często to bywa, spodziewałam się czegoś mocniejszego, ale ogólnie pozostanie ona na mojej półce jako dzieło nietuzinkowe. 

Recenzowana książka to dzieło dla prawdziwych wilków morskich, nie szczurów lądowych. Szczególnie że brak w nim objaśnień dotyczących pirackiego nazewnictwa i słownictwa. Ten sam powód czyni ją również pozycją nie do końca dobrą, na pierwsze spotkanie z pirackim światem na papierowych kartkach. Sięgając po "Czarną banderę" - Jacka Komudy trzeba też pamiętać, że to brutalna treść, nie romansik z spokojnym rejsem w tle. Jeżeli więc ktoś czuje się na siłach do podźwignięcia tejże kotwiczki, śmiało.