"Nikita: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów", to pierwsza z dwóch książek autorstwa Anety
Jadowskiej, opowiadających o dziewczęciu, pałającemu się likwidowaniem
wszelakiego zła zagrażającemu ludziom. Fani powieści o Dorze Wilk, znajdą tu coś dla siebie. Albo nie.
Aneta Jadowska - filolożka, wielbicielka koncepcji niepraktycznych i niełatwych, czym uzasadnia doktorat z literatury i wiele innych ślepych uliczek w swojej biografii. Od 2000 roku mieszka w Toruniu. I najprawdopodobniej jest Torunianką, bo jak rodowici mieszkańcy miasta jednocześnie kocha je i nie znosi. Woli noc od dnia, bo wówczas lepiej jej się pisze. Śpi, jak przyzwoici ludzie pracują, co czyni ją człowiekiem nieprzyzwoitym. Na studiach polonistycznych wciąż słuchała, że fantastyka nie jest poważną literaturą, i że nie powinna marnować na nią talentu. Na kilka lat nawet dała sobie z nią spokój. Do chwili, podczas której nie uznała, że uwielbia pisać powieści niekoniecznie poważne. I skoro sama woli spędzić wieczór z kryminałem czy urban fantasy, niż z Tadeuszem Konwickim, dlaczego nie ma pisać książek, z jakimi sama lubi się zapoznawać? Debiutowała kilkukrotnie, bo raz jej nie satysfakcjonował. W 1999 opowiadaniem „Dziwny jest ten świat” w Gazecie Radomszczańskiej, w 2004 opowiadaniem „Kalejdoskop” na łamach Science Fiction, a potem „Złodziejem dusz” w Fabryce Słów, który znów jest debiutem, pierwszym tomem serii o Dorze Wilk zaplanowanej jako sześcioksiąg, choć czas pokaże ile będzie trzeba na opisanie przygód tej awanturniczej wiedźmy.
Równie wiele czasu pisarka musiała poświęcić na stworzenie świata. Szczególnie, jego strukturze działania, wedle której magiczna burza może doprowadzić do zmian w ludziach. Wielu z nich, nie może opuszczać skażonego miejsca zamieszkania, co potrafi bardzo skomplikować ich los. Zważając, na zdarzenia z przeszłości, miejsce to jest pełne ruin budowli, zwłaszcza w dzielnicach, które nie stać na solidniejszą ochronę przed magią. Stanowią one pamiątki po ludziach, którzy tam mieszkali i prowadzili przeciętne istnienie, a przynajmniej tak to się prezentuje w interpretacjach, jak również omówieniach. W rzeczywistości, bohaterowie nie zwiedzają żadnego z nich. Głównie odwiedzają przybytki publiczne związane z burzliwą przeszłościom przewodniej bohaterki. Nuda. I owszem, w tej alternatywnej rzeczywistości nie brak miejsca dla duchów, demonów, aniołów, bożków, wiedźm, wilkołaków, ale obecnie muszą robić sobie wolne, bo też jakichkolwiek konfrontacji z nimi brak. Samego Zakonu Cieni, którego przewodnia protagonistka stanowi część, również nie doświadcza się za wiele. W sumie, pojawia się on na początku powieści, a potem niemalże znika na zawsze, nie licząc wspomnień o nim. Cóż, miało prezentować się magicznie, a jest bezwstydnie i ostentacyjnie. Szkoda, że autorce nie udało się lepiej spożytkować własnej koncepcji.
Aneta Jadowska - filolożka, wielbicielka koncepcji niepraktycznych i niełatwych, czym uzasadnia doktorat z literatury i wiele innych ślepych uliczek w swojej biografii. Od 2000 roku mieszka w Toruniu. I najprawdopodobniej jest Torunianką, bo jak rodowici mieszkańcy miasta jednocześnie kocha je i nie znosi. Woli noc od dnia, bo wówczas lepiej jej się pisze. Śpi, jak przyzwoici ludzie pracują, co czyni ją człowiekiem nieprzyzwoitym. Na studiach polonistycznych wciąż słuchała, że fantastyka nie jest poważną literaturą, i że nie powinna marnować na nią talentu. Na kilka lat nawet dała sobie z nią spokój. Do chwili, podczas której nie uznała, że uwielbia pisać powieści niekoniecznie poważne. I skoro sama woli spędzić wieczór z kryminałem czy urban fantasy, niż z Tadeuszem Konwickim, dlaczego nie ma pisać książek, z jakimi sama lubi się zapoznawać? Debiutowała kilkukrotnie, bo raz jej nie satysfakcjonował. W 1999 opowiadaniem „Dziwny jest ten świat” w Gazecie Radomszczańskiej, w 2004 opowiadaniem „Kalejdoskop” na łamach Science Fiction, a potem „Złodziejem dusz” w Fabryce Słów, który znów jest debiutem, pierwszym tomem serii o Dorze Wilk zaplanowanej jako sześcioksiąg, choć czas pokaże ile będzie trzeba na opisanie przygód tej awanturniczej wiedźmy.
Są przyjazne i urocze miasta alternatywne. I jest Wars – szalony i
brutalny – oraz Sawa – uzbrojona w kły i pazury. Pokochasz je i
znienawidzisz, całkiem jak ich mieszkańcy.
Jak ona. Nikita. To
tylko jedno z jej imion, jedna z jej tajemnic. Jako córka zabójczyni i
szaleńca chce od życia jednego – nie pójść ścieżką żadnego z rodziców.
Choć na to może być już za późno.
Z Dzielnicy Cudów – części
miasta, która w wyniku magicznych perturbacji utknęła w latach 30.
ubiegłego wieku – zostaje uprowadzona jedna z piosenkarek renomowanego
klubu Pozytywka. Sprawą zajmuje się Nikita. Trop szybko zaprowadzi ją
tam, gdzie nigdy nie chciałaby się znaleźć. Na szczęście jej pleców
pilnuje Robin. Czy na pewno? Kim on właściwie jest?
Dziewcząt, które wciskają zgrabne ciałka w obcisłe, skórzane ubrania, a potem uzbrojone od pasa po brodę, ruszają mordować przeróżne monstra, jest w literaturze więcej, niż można się spodziewać. W sumie można powiedzieć, że te współczesne, żeńskie odpowiedniki Geralta z Rivii, stanowią nawet osobną nisze. Zawsze seksowne i zabójcze, starają się udowodnić, że nic ich nie rusza. I nie inaczej prezentuje się Nikita. Fabuła powieści przeważnie kręci się wokół niej i jej kompana. Największą jej część, pochłania przedstawienie codzienności protagonistki, oraz otaczającego ją świata. Porwanie nieszczęsnej piosenkarki, to mało istotne zdarzenie, nie mające wielkiego znaczenia.
Imię. Cóż, brzmi nieźle. I jest równie fałszywe, jak każde inne, które posiada. Carmen, Nikita, Sara. Żaden z jej dowodów tożsamości nie uwzględnia tego prawdziwego. Sama już prawie zapomniała, jak ono brzmi. Ostatni raz jej matka zwróciła się nim do niej, jak ta miała trzy lata. W momencie, jak osiągnęła piętnaście lat, znów przyszedł moment na zmianę imienia. Postanowiła, że będzie się zwać Nikita. Spędzała wówczas mnóstwo czasu przed telewizorem, jak jej matka sprawiała sobie pozycję w świecie morderców na zlecenie. Serial o tajnej grupie przekształcającej młodą narkomankę w niebezpieczną agentkę zdawał się rezonować z jej istnieniem. Trochę zazdrościła bohaterce, bo w porównaniu z tym, co serwowała jej matka, sposób traktowania przez jej szefową, sprawiał wrażenie subtelnego, niemal wypełnionego miłością. Dziś wie, że serialowa Nikita miała możliwość ucieczki, powrotu do czegoś, co wcześniej stanowiło jej istnienie. Ona nie miała nic. W każdym razie, do dziś lubi to imię bardziej niż inne, które nosiła. Może dlatego, że przez kilka lat posługiwania się nim, spotkało ją całkiem sporo dobra. Nikt w Zakonie Cieni nie ma pojęcia, że Irena odpowiada za jej istnienie. I tak musi pozostać. Ponieważ Irena chlubił się brakiem słabości. Poza Nikitą. Do dziś wypomina córce, że ta dała się porwać i torturować. Nie porusza ją, to co zrobił jej latorośli ojciec, ani nie skłania do zemszczenia. Skoro córka nie zdołała się ochronić przed swoim szalonym tatuśkiem, to oznacza że ją zawiodła i ma szczęście, że sama jej nie dobiła, jak ta w końcu doczołgała się do jej legowiska. Irena nienawidzi słabości, a w jej oczach, własne dziecko tak się prezentuje. Jeżeli jakichś z jej obecnych przeciwników odwali numer na miarę Ernsta Szalonego. Porwie jej córkę, będzie odkrawał po kawałku i pośle w paczuszkach, zdenerwuje ją nie to, co ją spotkało, ale to że oprawca znał jej adres zamieszkania. Ponadto talentem Matki jest wzbudzanie w Nikicie tego, co najgorsze. Co udaje jej się bardzo łatwo, bo nic dobrego, co może się w niej chować, nie zdobędzie jej podziwu. Nikita to taki projekt, a ona uznaje chów twardą ręką i hartowanie potomstwa w prawdziwych płomieniach. Jeden z często poruszanych przez Irenę tematów, które Nikita nienawidzi, to partnerstwo. Miło poznawać nowe osobistości, ale nowi ludzie w Zakonie Cieni oznaczają problem. Muszą pokazać, jak twarde jaja zwisają im między nogami, i udowodnić swoje umiejętności. Przez ostatnie lata, Nikita przekonała się, że jakoś zawsze zaczynają od kobiet albo jednostek kolesi, które zdają się słabsze. Głupota. W Zakonie Cieni nie ma ani jednego słabeusza. Jeżeli ktoś sprawia takie wrażenie, prawie na pewno ma coś w zanadrzu. Węże też są całkiem milusie, dopóki nie zaatakują. Matka zawsze powtarza, że Nikita nie może uszkadzać wszystkich facetów, dołączających do Zakonu Cieni. To nie problem, Nikita nie doprowadza do uszkodzenia żadnego gentlemana, którego nie nachodzi koncepcja, zbliżenia się do niej. Toteż, z każdą sekundą staje się bardziej sfrustrowana, jak zdaje sobie sprawę, że Matka załatwiła ją na szaro. Znowu. Po robocie, jak każdej innej, brudnej i śmierdzącej, przedstawia jej się mężczyzna, ze słowami na ustach, które mogą kosztować go uszczerbek na zdrowiu. Partner. Owszem, Irena od miesiąca gderała, że powinna mieć partnera, ale temat, jak się zdawało, zanikł. Wszakże, minął trzeci rok, odkąd wróciła z roboty, na którą pojechała z partnerem i pięcioma innymi najemnikami. Wróciła sama. I do dnia dzisiejszego nie ma zamiaru składać dokładnego raportu z akcji, a także nie zamierza mówić, jak doszło do ich zgonu. Ma swoje uzasadnienie. Większość ludzi, z jakimi ją posłano, zginęła. Jeden ocalał, i znalazł sobie znacznie lepsze zajęcie, niż to jakie miał mu do zaoferowania Zakon Cieni. Osobnik, jaki przed nią teraz stoi, ewidentnie chce umrzeć. Albo odszedł od jakiejś kolonii amiszów i nie ma świadomości, że znajduje się w miejscu, gdzie patrzeć komuś w źrenice oczu i uśmiechać się, można zaledwie w chwilach wsadzania komuś noża we wnętrzności. Nie przejawia dużej inteligencji, bo wszelakich zniechęceń, po prostu nie rozumie. Jest też za głupi na zadbanie o siebie. Na ulicach Warsa mieszka zaledwie kilkoro ludzi, jakim może zaufać. Jeden z nich, to Aleks. Można go zastać wciąż pracującego nad pojazdami, które buduje na zamówienie. Ma swoje wizję. W nieforemnej kupie złomu dostrzega linie przyszłej bestii i nie przerwie prac, póki nie wydobędzie jej na powierzchnię. Aleks nie noże chodzić. Ernst złamał go na pół o kolano, miażdżąc mu kręgi lędźwiowe, a potem wyrzucił go przez okno. Nie zauważył, że ciało odbiło się o stalową konstrukcję schodów przeciwpożarowych z tak dużą siłą, że wyrwało je ze ściany. To ocaliło Aleksa. Ernst zawsze oznaczał zwłoki, jakie za sobą zostawiał, miażdżąc im tchawice obcasem. Od tamtej chwili Aleks i Nikita są nierozłączni. Nie można powiedzieć, że dla niej jest jak ojciec, bo ojciec, jakiego poznała, okazał się skurwielem. Jest przyjacielem. Tak samo, jak Ilia. Posiada dużą siłę, jada za kilkorgu i ma zdecydowanie terytorialne odruchy. Nie zdradza nikomu, jaką magią włada. Jakąś włada na pewno, bo Nikita ją czuje, ale jej nie rozpoznaje. Z nim mieszka i pracuje Karma. Geniusz w ciele małej gotki. Jej kwatera jest lepiej strzeżona niż siedziba Zakonu Cieni. Ma to sporo wspólnego z paranoją, jaką ma jej właścicielka, a także z faktem, że musi się ona chować. Na tego, kto uzna, że może sforsować jej zabezpieczenia, oczekuje kilka niespodzianek. Karma nie żartuje w kwestii swojego bezpieczeństwa, nie ma skrupułów, za to reputację, która sprawia, że intruzi się nie zbliżają. Nikita zaledwie im może opowiedzieć o swoich problemach. Nie inaczej sprawa się miewa teraz. W momencie, jak ma za swoimi plecami skończonego debila, a dodatkowo znika jej koleżanka.
Dziewcząt, które wciskają zgrabne ciałka w obcisłe, skórzane ubrania, a potem uzbrojone od pasa po brodę, ruszają mordować przeróżne monstra, jest w literaturze więcej, niż można się spodziewać. W sumie można powiedzieć, że te współczesne, żeńskie odpowiedniki Geralta z Rivii, stanowią nawet osobną nisze. Zawsze seksowne i zabójcze, starają się udowodnić, że nic ich nie rusza. I nie inaczej prezentuje się Nikita. Fabuła powieści przeważnie kręci się wokół niej i jej kompana. Największą jej część, pochłania przedstawienie codzienności protagonistki, oraz otaczającego ją świata. Porwanie nieszczęsnej piosenkarki, to mało istotne zdarzenie, nie mające wielkiego znaczenia.
Imię. Cóż, brzmi nieźle. I jest równie fałszywe, jak każde inne, które posiada. Carmen, Nikita, Sara. Żaden z jej dowodów tożsamości nie uwzględnia tego prawdziwego. Sama już prawie zapomniała, jak ono brzmi. Ostatni raz jej matka zwróciła się nim do niej, jak ta miała trzy lata. W momencie, jak osiągnęła piętnaście lat, znów przyszedł moment na zmianę imienia. Postanowiła, że będzie się zwać Nikita. Spędzała wówczas mnóstwo czasu przed telewizorem, jak jej matka sprawiała sobie pozycję w świecie morderców na zlecenie. Serial o tajnej grupie przekształcającej młodą narkomankę w niebezpieczną agentkę zdawał się rezonować z jej istnieniem. Trochę zazdrościła bohaterce, bo w porównaniu z tym, co serwowała jej matka, sposób traktowania przez jej szefową, sprawiał wrażenie subtelnego, niemal wypełnionego miłością. Dziś wie, że serialowa Nikita miała możliwość ucieczki, powrotu do czegoś, co wcześniej stanowiło jej istnienie. Ona nie miała nic. W każdym razie, do dziś lubi to imię bardziej niż inne, które nosiła. Może dlatego, że przez kilka lat posługiwania się nim, spotkało ją całkiem sporo dobra. Nikt w Zakonie Cieni nie ma pojęcia, że Irena odpowiada za jej istnienie. I tak musi pozostać. Ponieważ Irena chlubił się brakiem słabości. Poza Nikitą. Do dziś wypomina córce, że ta dała się porwać i torturować. Nie porusza ją, to co zrobił jej latorośli ojciec, ani nie skłania do zemszczenia. Skoro córka nie zdołała się ochronić przed swoim szalonym tatuśkiem, to oznacza że ją zawiodła i ma szczęście, że sama jej nie dobiła, jak ta w końcu doczołgała się do jej legowiska. Irena nienawidzi słabości, a w jej oczach, własne dziecko tak się prezentuje. Jeżeli jakichś z jej obecnych przeciwników odwali numer na miarę Ernsta Szalonego. Porwie jej córkę, będzie odkrawał po kawałku i pośle w paczuszkach, zdenerwuje ją nie to, co ją spotkało, ale to że oprawca znał jej adres zamieszkania. Ponadto talentem Matki jest wzbudzanie w Nikicie tego, co najgorsze. Co udaje jej się bardzo łatwo, bo nic dobrego, co może się w niej chować, nie zdobędzie jej podziwu. Nikita to taki projekt, a ona uznaje chów twardą ręką i hartowanie potomstwa w prawdziwych płomieniach. Jeden z często poruszanych przez Irenę tematów, które Nikita nienawidzi, to partnerstwo. Miło poznawać nowe osobistości, ale nowi ludzie w Zakonie Cieni oznaczają problem. Muszą pokazać, jak twarde jaja zwisają im między nogami, i udowodnić swoje umiejętności. Przez ostatnie lata, Nikita przekonała się, że jakoś zawsze zaczynają od kobiet albo jednostek kolesi, które zdają się słabsze. Głupota. W Zakonie Cieni nie ma ani jednego słabeusza. Jeżeli ktoś sprawia takie wrażenie, prawie na pewno ma coś w zanadrzu. Węże też są całkiem milusie, dopóki nie zaatakują. Matka zawsze powtarza, że Nikita nie może uszkadzać wszystkich facetów, dołączających do Zakonu Cieni. To nie problem, Nikita nie doprowadza do uszkodzenia żadnego gentlemana, którego nie nachodzi koncepcja, zbliżenia się do niej. Toteż, z każdą sekundą staje się bardziej sfrustrowana, jak zdaje sobie sprawę, że Matka załatwiła ją na szaro. Znowu. Po robocie, jak każdej innej, brudnej i śmierdzącej, przedstawia jej się mężczyzna, ze słowami na ustach, które mogą kosztować go uszczerbek na zdrowiu. Partner. Owszem, Irena od miesiąca gderała, że powinna mieć partnera, ale temat, jak się zdawało, zanikł. Wszakże, minął trzeci rok, odkąd wróciła z roboty, na którą pojechała z partnerem i pięcioma innymi najemnikami. Wróciła sama. I do dnia dzisiejszego nie ma zamiaru składać dokładnego raportu z akcji, a także nie zamierza mówić, jak doszło do ich zgonu. Ma swoje uzasadnienie. Większość ludzi, z jakimi ją posłano, zginęła. Jeden ocalał, i znalazł sobie znacznie lepsze zajęcie, niż to jakie miał mu do zaoferowania Zakon Cieni. Osobnik, jaki przed nią teraz stoi, ewidentnie chce umrzeć. Albo odszedł od jakiejś kolonii amiszów i nie ma świadomości, że znajduje się w miejscu, gdzie patrzeć komuś w źrenice oczu i uśmiechać się, można zaledwie w chwilach wsadzania komuś noża we wnętrzności. Nie przejawia dużej inteligencji, bo wszelakich zniechęceń, po prostu nie rozumie. Jest też za głupi na zadbanie o siebie. Na ulicach Warsa mieszka zaledwie kilkoro ludzi, jakim może zaufać. Jeden z nich, to Aleks. Można go zastać wciąż pracującego nad pojazdami, które buduje na zamówienie. Ma swoje wizję. W nieforemnej kupie złomu dostrzega linie przyszłej bestii i nie przerwie prac, póki nie wydobędzie jej na powierzchnię. Aleks nie noże chodzić. Ernst złamał go na pół o kolano, miażdżąc mu kręgi lędźwiowe, a potem wyrzucił go przez okno. Nie zauważył, że ciało odbiło się o stalową konstrukcję schodów przeciwpożarowych z tak dużą siłą, że wyrwało je ze ściany. To ocaliło Aleksa. Ernst zawsze oznaczał zwłoki, jakie za sobą zostawiał, miażdżąc im tchawice obcasem. Od tamtej chwili Aleks i Nikita są nierozłączni. Nie można powiedzieć, że dla niej jest jak ojciec, bo ojciec, jakiego poznała, okazał się skurwielem. Jest przyjacielem. Tak samo, jak Ilia. Posiada dużą siłę, jada za kilkorgu i ma zdecydowanie terytorialne odruchy. Nie zdradza nikomu, jaką magią włada. Jakąś włada na pewno, bo Nikita ją czuje, ale jej nie rozpoznaje. Z nim mieszka i pracuje Karma. Geniusz w ciele małej gotki. Jej kwatera jest lepiej strzeżona niż siedziba Zakonu Cieni. Ma to sporo wspólnego z paranoją, jaką ma jej właścicielka, a także z faktem, że musi się ona chować. Na tego, kto uzna, że może sforsować jej zabezpieczenia, oczekuje kilka niespodzianek. Karma nie żartuje w kwestii swojego bezpieczeństwa, nie ma skrupułów, za to reputację, która sprawia, że intruzi się nie zbliżają. Nikita zaledwie im może opowiedzieć o swoich problemach. Nie inaczej sprawa się miewa teraz. W momencie, jak ma za swoimi plecami skończonego debila, a dodatkowo znika jej koleżanka.
Przed
wojną Wars i Sawa stanowiły bliźniacze miasta. Choć wielu twierdzi, że
istniały jako jedno miasto, rozdzielone zaledwie Wisłą. Żadne nie
potrafiło zaakceptować drugiego. Sawa stanowiła dość sielskie, spokojne
miasto-wieś: osiedla domków jednorodzinnych, mnóstwo ogrodów, parków,
zieleni, jak to zwykle w miejscu zamieszkiwanym przez liczne wiedźmy
ziemi. Wars w tym czasie miał ambicje metropolii, kultywował ruch i
postęp. Był największym miastem alternatywnym w Polsce i bardzo prędko
się rozwijał. Nie miał, jak Thorn, problemów z Niebem i Piekłem, nie był
ograniczony porozumieniami trójstronnymi jak Trójprzymierze. Każda
osoba mogła się tam osiedlić i szukać szczęścia. To stanowiło jeden z
problemów. Miasto się rozrastało, a bariera między płaszczyznami
cierpiała. Mogła przetrwać, jeśli nie tragiczne w skutkach zdarzenie.
Granica między realnym i alternatywnym miastem zawsze jest najcieńsza w
okolicy bram, portali, przesmyków, jak zwał, tak zwał. Jak rozpoczęła
się II wojna światowa, Warszawa dostała solidnego łupnia. Główna brama
do Warsa mieściła się w najgorszej z możliwych lokalizacji. Właśnie tam
urządzono getto. Całe miasto cierpiało. Krew spływała ulicami, ludzie
głodowali, płakali, umierali, tracili bliskich. Za dużo zła i
nieszczęścia. Równowaga nie mogła zostać dłużej zachowana. Wszystko to
odbijało się na alternatywnym mieście, choć po jego ulicach nie
maszerowali hitlerowcy, a przy krawężnikach nie leżały ciała zmarłych.
Linie magiczne były wspólne dla realnego i alternatywnego miasta.
Nasiąkały tym koszmarem i nie było ratunku. Mieszkańcy Sawy próbowali
uszczelniać granicę między światami, bo pierwsi zorientowali się, że
czeka ich zagłada. Nie udało się im. Trudno
sobie wyobrazić, co się właściwie stało. Dziś powiedzielibyśmy, że była
to klęska ekologiczna. Poziom skażenia magicznych linii stał się tak
wysoki, że zaczęły niszczyć wszystko. Najpierw Sawę, bo była najsilniej
związana z białą magią i skażenie ciemnością odbiło się na niej
najszybciej i najmocniej. Wiedźmy umierały albo zmieniały się w
stworzenia z koszmarów. Ziemia została wypalona. W Warsie było tylko
odrobinę lepiej. Wszyscy czekali na koniec wojny, na moment, w którym
linie się oczyszczą lub zła energia się rozrzedzi, rozpływając się po
innych liniach. Ale wtedy magia zadziałała w sposób, jakiego nikt nie
przewidział. Zamknęła obwód. Oddzieliła się od reszty sieci, jakby
chroniła je przed tym skażeniem. To samo, jak się później okazało,
zrobiły linie w miejscach szczególnie przeciążonych złą energią. Na
przykład w okolicach obozów koncentracyjnych. Sieć amputowała zakażone
gangreną kończyny. Należały do nich także Wars i Sawa. I nigdy już nie
miały być normalnymi miastami. Kto zdołał, opuścił je od razu. Ściągają
teraz tu ci, którzy od białej magii wolą ciemną.
Nikita, nie może powiedzieć, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą. Przeciwnie. Chowana przez rodzicielkę, która bez zmrużenia okiem, potrafiła posłać swoje dziecko, jak jagnię na rzeź, stała się zimną i obojętną na ludzi kobietą. Dawno temu istniała osoba, która potrafiła ocieplić jej zlodowaciałe serce, ale to przeszłość. Przynajmniej, tak jej się zdaje. Ponieważ, pojawienie się pewnego nieporadnego wielkoluda, na powrót coś w niej zmienia. Robin nie pamięta dokładnie swojej przeszłości, ani bliskich. Nie zna też swojego celu. W sumie, to niewiele może o sobie powiedzieć. Ktoś na pewno szkolił chłopaka w zabijaniu, bo umiejętności mu nie brak. Musiał on również pracować, ponieważ ma pieniądze. Jednak nie ma pojęcia, gdzie znajduje się jego mieszkanie, ani rodzina. Sprawia wrażenie zaprogramowanego do znalezienia się w danej chwili i miejscu. Aż prosi się o poderżnięcie mu gardła i porzucenie w przydrożnym rowie. Odnalezienie jego przeszłości, to jeden z celów duetu. Nikita, powoduje problem. Mentalność twardej suki, sprawia, że dużo czasu zajmuje jej polubienie. Może to nawet nastąpić dopiero pod koniec książki. Ponieważ, dopiero wówczas bohaterka pokazuje, że ma serce po właściwej stronie. Robina można polubić od razu. Pod warunkiem, że nie ma się nic przeciwko wielkim saskłaczom, o mentalności dziecka. Choć jego zachowanie budzi pewne podejrzenia. Jeżeli rozchodzi się o Aleksa, Ilia i Karme, to ich pojawianie się w powieści jest epizodyczne. Tak samo, jak wielu pozostałych bohaterów. Interesujących bohaterów, jakich historiom autorka poświęciła wiele czasu.
Nikita, nie może powiedzieć, że urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą. Przeciwnie. Chowana przez rodzicielkę, która bez zmrużenia okiem, potrafiła posłać swoje dziecko, jak jagnię na rzeź, stała się zimną i obojętną na ludzi kobietą. Dawno temu istniała osoba, która potrafiła ocieplić jej zlodowaciałe serce, ale to przeszłość. Przynajmniej, tak jej się zdaje. Ponieważ, pojawienie się pewnego nieporadnego wielkoluda, na powrót coś w niej zmienia. Robin nie pamięta dokładnie swojej przeszłości, ani bliskich. Nie zna też swojego celu. W sumie, to niewiele może o sobie powiedzieć. Ktoś na pewno szkolił chłopaka w zabijaniu, bo umiejętności mu nie brak. Musiał on również pracować, ponieważ ma pieniądze. Jednak nie ma pojęcia, gdzie znajduje się jego mieszkanie, ani rodzina. Sprawia wrażenie zaprogramowanego do znalezienia się w danej chwili i miejscu. Aż prosi się o poderżnięcie mu gardła i porzucenie w przydrożnym rowie. Odnalezienie jego przeszłości, to jeden z celów duetu. Nikita, powoduje problem. Mentalność twardej suki, sprawia, że dużo czasu zajmuje jej polubienie. Może to nawet nastąpić dopiero pod koniec książki. Ponieważ, dopiero wówczas bohaterka pokazuje, że ma serce po właściwej stronie. Robina można polubić od razu. Pod warunkiem, że nie ma się nic przeciwko wielkim saskłaczom, o mentalności dziecka. Choć jego zachowanie budzi pewne podejrzenia. Jeżeli rozchodzi się o Aleksa, Ilia i Karme, to ich pojawianie się w powieści jest epizodyczne. Tak samo, jak wielu pozostałych bohaterów. Interesujących bohaterów, jakich historiom autorka poświęciła wiele czasu.
Równie wiele czasu pisarka musiała poświęcić na stworzenie świata. Szczególnie, jego strukturze działania, wedle której magiczna burza może doprowadzić do zmian w ludziach. Wielu z nich, nie może opuszczać skażonego miejsca zamieszkania, co potrafi bardzo skomplikować ich los. Zważając, na zdarzenia z przeszłości, miejsce to jest pełne ruin budowli, zwłaszcza w dzielnicach, które nie stać na solidniejszą ochronę przed magią. Stanowią one pamiątki po ludziach, którzy tam mieszkali i prowadzili przeciętne istnienie, a przynajmniej tak to się prezentuje w interpretacjach, jak również omówieniach. W rzeczywistości, bohaterowie nie zwiedzają żadnego z nich. Głównie odwiedzają przybytki publiczne związane z burzliwą przeszłościom przewodniej bohaterki. Nuda. I owszem, w tej alternatywnej rzeczywistości nie brak miejsca dla duchów, demonów, aniołów, bożków, wiedźm, wilkołaków, ale obecnie muszą robić sobie wolne, bo też jakichkolwiek konfrontacji z nimi brak. Samego Zakonu Cieni, którego przewodnia protagonistka stanowi część, również nie doświadcza się za wiele. W sumie, pojawia się on na początku powieści, a potem niemalże znika na zawsze, nie licząc wspomnień o nim. Cóż, miało prezentować się magicznie, a jest bezwstydnie i ostentacyjnie. Szkoda, że autorce nie udało się lepiej spożytkować własnej koncepcji.
Aneta
Jadowska napisała swoje dzieło w pierwszej osobie. Toteż, zapoznawanie
się z powieścią przychodzi z dużą łatwością. Jednakże słownictwo autorki
nie można określić mianem bogatego. Ciągłe powtórzenia w rozległych
opisach są bardzo męczące. Raczej nie trudno dostrzec, że kunszt pisarski, wolno się rozwija. Tak samo, jak jej awangardowość
"Nikita: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów", autorstwa Anety Jadowskiej, to książka, taka jak inne tego rodzaju. Bogata, ale jednocześnie uboga. Momentami ciekawa, ale w większości czasu nudna. Za dużo w niej przewodniej protagonistki, za mało urozmaiceń świata. Jeżeli jesteście wielbicielami bohaterek, które udają twardsze, niż są naprawdę oraz uniwersów, w jakich większości ludzi raczej nie chciałaby się znaleźć, powieść jest dla was. Jednakże, nie spodziewajcie się książki z wyższej półki.
"Nikita: Dziewczyna z Dzielnicy Cudów", autorstwa Anety Jadowskiej, to książka, taka jak inne tego rodzaju. Bogata, ale jednocześnie uboga. Momentami ciekawa, ale w większości czasu nudna. Za dużo w niej przewodniej protagonistki, za mało urozmaiceń świata. Jeżeli jesteście wielbicielami bohaterek, które udają twardsze, niż są naprawdę oraz uniwersów, w jakich większości ludzi raczej nie chciałaby się znaleźć, powieść jest dla was. Jednakże, nie spodziewajcie się książki z wyższej półki.
Czasem średnia półka wystarczy ;)
OdpowiedzUsuń